Tysiąc do wydania

Jak przytomnie zauważył kiedyś pewien nadzwyczaj anonimowy mędrzec, czas ma to do siebie, że leci. Im ludzka drobinka mniej na niego zwraca uwagę, tym w jej odczuciu szybciej. Nic zatem dziwnego, że i nam w „Miejscówce” migiem zleciały latka spędzone na wpuszczaniu tego dzieła rąk i umysłów do lokalnego obiegu, z częstotliwością mniej więcej jednej premiery na tydzień. I tak oto – jeśli wierzyć liczbom – uzbierał się właśnie tych egzemplarzy calutki tysiąc, jeden piękniejszy od drugiego. A jeśli nawet nie piękniejszy, to zawsze od innych się różniący. Wypada więc teraz nad tą jedynką z trzema zerami przystanąć i się zadumać, bo podobna okazja – tyle że z dwójką na początku, już nas raczej ominie. Po prostu nie doczekamy tego albo my, albo gazeta, albo wszyscy razem.

Wydanie tysiąca złotych nie stanowi w dzisiejszych realiach żadnego problemu. Poradzą sobie z tym i niewiasta w galerii handlowej, i notoryczny nabywca tanich win dostępnych w dyskontowych „piwnicach” – tyle że jego konsumencka orgia potrwa dużo dłużej. Wydanie tysiąca numerów gazety, nawet tej gorszego sortu, to jednak insza inszość, wymagająca czegoś więcej, niż tylko sięgnięcia do kieszeni. Sięgnąć trzeba bowiem do prawdziwego życia i wybrać z niego coś, co choćby na moment rozpali ludzką wyobraźnię. I to rozpali tak skutecznie, jak naszym czcigodnym pisemkiem wdzięcznym czytelnikom zdarzało się ongiś wzniecać ogień w domowych „kopciuchach”. Niekiedy nawet zapewne po jego wcześniejszej lekturze… Przez tysiąc kolejnych odsłon „Miejscowej” zmieniło się niemal wszystko: od samej nazwy, poprzez kadrę, zawartość, aż do medialnej rzeczywistości. Zmieniło bezpowrotnie. Bo jakoś trudno się łudzić, że historia zatoczy koło i kiedyś znów będzie fajnie, rodzinnie, po staremu. Nie będzie. Goniący za obrazkami, napędzany lapidarnością czas na taki numer nie przystanie.

Poprzedni artykułZima z wykopkami
Następny artykułJak to wiało i łamało
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.