Nasi dzielni posłowie – im bliżej jesiennego festiwalu Urnowisko 2015, tym częściej – lubią pokazywać, jak bardzo obywatele są im drodzy. Tą drogą dojechali do przekonania, że warto zadbać o tych, którzy polskie drogi pokonują per pedes. Zwłaszcza w poprzek. Postanowili więc, zanim wielu z nich głosujący lud miast i wsi wyśle na żebry, swą uwagę skierować na „zebry”.
Dzięki temu od 2017 roku wielmożny pan pieszy, kiedy tylko raczy zbliżyć się do nazwanego jego imieniem przejścia, usłyszy pisk opon hamujących na jego widok samochodów. A przynajmniej, w intencji po(my)słodawców, powinien usłyszeć. Bo kierowców mamy wszak teraz wrednych, co to żadnemu przechodniowi, czy raczej żadnego przechodnia, nie przepuszczą. Czort jeden (i oczywiście wróż Maciej) wie, gdzie nowy przepis te dranie sobie wezmą: mogą do serc, mogą też umieścić go na niższych kondygnacjach, bliżej miejsca, w którym od lat trzymają wiele innych nakazów i zakazów.
Kiedy do świadomości przechodniów dotrze, że oto posiedli władzę nad zapuszkowanymi w dymiących pojemnikach frajerami, rychło – wzorem uprzywilejowanych w trakcie poruszania się po ścieżkach rowerzystów – nabiorą królewskich manier. I tyleż beztrosko, co dostojnie zaczną wkraczać na pasy, w przekonaniu, że zmotoryzowana służba rozwinie przed nimi asfaltowo-biały dywan. Niestety, nawyki kierowców będą zapewne ewoluowały ciut wolniej. Efekt można przewidzieć: wielu pieszych zderzy się nagle z brutalną, metalową rzeczywistością – ze zderzakiem. Należy jedynie oczekiwać, że druga grupa automaniaków; tych, co będą woleli uniknąć narażania wypieszczonych gablot na kontakty z ciałami obcymi, swą mentalność ulicznych dominatorów zajeździ o wiele szybciej. Oczyma wyobraźni widzę, jak drajwerzy masowo zapisują się na kursy telepatii. W końcu jakoś trzeba będzie odgadnąć, czy dwie stojące przy przejściu matrony, które od kwadransa zapamiętale pieszczą uszy najświeższymi plotkami, mają zamiar kiedyś wleźć na jezdnię? A ileż to będzie dyskusji przyłapanych „piratów” z dybiącymi na łatwy zarobek funkcjonariuszami: chciał przejść czy nie chciał? Zbliżył się do pasów czy był jeszcze daleko? Oto jest pytanie! Już teraz można przewidzieć, że policjanci tanio własnego zdania nie sprzedadzą. Taryfikator świadkiem.
Ignorując powyższe dywagacje, pomysły parlamentarzystów jadą ostatnio w dobrą stronę. Wystarczy zobaczyć, co stało się po zagrożeniu miłującym prędkość woźnicom tymczasowym odebraniem „lejców”. Przez zaledwie cztery miesiące obowiązywania nowego przepisu zanotowano ponad półtora tysiąca mniej wypadków niż rok wcześniej. Dzięki temu prawie dwa tysiące osób nie odwiedziło szpitali, zaś przeszło 230 – miejsc wiecznego parkowania. Oczywiście to tylko suche, bezduszne statystyki. Fakt, lecz przecież związane z nimi łzy byłyby już wilgotne i prawdziwe.