Choć organizatorzy trochę się tego obawiali, aura nie sprawiła im psikusa i czwarta edycja festiwalu „Wiosenne Czarowanie” była naprawdę wiosenna. Przez całe trzy dni zuchy, harcerze oraz nieumundurowani „cywile” wspólnie bawili się, grali i śpiewali. A wszystko to pod pachnącym przyrodą i przygodą hasłem „Kocham Bieszczady”.
– W tym roku mamy rekordową liczbę uczestników, bo aż 43 podmioty wykonawcze. Przyjechali oni do nas z różnych krańców Polski. W kategorii harcerskiej wystąpią drużyny z całego kraju, a w kategorii open drużyny artystyczne, chóry, osoby uczęszczające do szkół muzycznych – można powiedzieć, taki wyższy level – mówi phm. Lidia Kaszuba, komendantka festiwalu. Jak zwykle muzyczne święto miłośników piosenki harcerskiej i turystycznej odbywało się nie tylko na scenie. Zanim festiwal przeniósł się do ratusza, przez dwa dni Szkoła Podstawowa nr 1 bardziej przypominała wielkie betonowe obozowisko niż placówkę oświatową. I dobrze, bo o taką integrację w skautingu między innymi chodzi. – Moim zdaniem, a mam wykształcenie psychopedagogiczne, to jedna z lepszych metod wychowawczych. Ale z przykrością muszę stwierdzić, że nie wszyscy to rozumieją. Tymczasem praca wychowawcza jest trudna, a jej efekty można niekiedy obserwować dopiero po wielu latach – podkreśla hm. Czesław Wojcieszek.

A jeśli już ktoś w harcerstwo wsiąknie, na wiele lat w nim zostaje. Tak jak choćby  festiwalowe jury, którego członkom hasło „czuwaj!” nie tylko w młodości zastępowało „dzień dobry”. Jury, co warto podkreślić, profesjonalne jak nigdy dotąd. I jak nigdy wcześniej surowe w swych ocenach. – Dobrze, że młodzież występuje i gra na instrumentach. Troszkę jednak trzeba by poćwiczyć, zaaranżować te piosenki. Jeśli śpiewa większa grupa wykonawców, podzielić ich na głosy, ktoś inny mógłby śpiewać zwrotkę i refren. Tak bym chciał, ale jakoś na razie nie wychodzi – uśmiecha się kompozytor, wokalista i gitarzysta, Jerzy Filar, współzałożyciel zespołu Nasza Basia Kochana i autor przeboju „Samba Sikoreczka”.
Jako że festiwalowa frekwencja powoli zaczyna organizatorów przerastać, poważnie zastanawiają się nad eliminacjami do imprezy. Dodatkową korzyścią byłyby większe szanse na pieniądze z resortu kultury. Bo są już na wyciągnięcie ręki. – Dostaliśmy sporą liczbę punktów, lecz jeszcze niewystarczającą do tego, żeby otrzymać dofinansowanie. Ale w przyszłym roku będziemy walczyć, aby poziom imprezy w wymaganym przez ministerstwo zakresie podwyższyć – obiecuje Lidia Kaszuba. Jej finał w legionowskim ratuszu z pewnością temu nie szkodzi. Wręcz przeciwnie. Szczególnie gdy, jak w tym roku, jest on tak zróżnicowany i atrakcyjny muzycznie. Dość powiedzieć, że organizatorzy zaprosili nawet folklorystyczny zespół z Ustrzyk Dolnych. Dzięki niemu, przy okazji rozdawania licznych festiwalowych nagród, Bieszczadami na sali wręcz zapachniało. A jeżeli ich ludowa wersja nie przypadła komuś do gustu, zawsze mógł dowiedzieć się, co słychać w Domu o Zielonych Progach.
Festiwal „Wiosenne Czarowanie” to bodaj sztandarowa, ale niejedyna forma aktywności legionowskiego środowiska harcerskiego. Są jeszcze inne stałe imprezy kulturalne, a także obozy i zimowiska, na które regularnie jeździ około dwustu osób. Druhny i druhowie chętnie uczestniczą też w wydarzeniach o charakterze ponadregionalnym. – Najważniejsza jest jednak całoroczna praca poszczególnych drużyn. Oferta jest przebogata: od biwaków począwszy, a skończywszy na śpiewankach, świeczkowiskach, ogniskach, wypadach do lasu czy różnych grach terenowych – wylicza druh Wojcieszek. Jak zatem widać, w harcerstwie wszystko gra. Rzec nawet można: niczym zaczarowane.