fot. PIK w Legionowie

Podobnie jak legionowska Poczytalnia, również Powiatowa Instytucja Kultury lubi przypominać mieszkańcom, że nie samą książką człowiek, ich człowiek – czytaj: klient, żyje. A przynajmniej żyć powinien. Chcąc zatem uczynić owo życie PIKniejszym, placówka jęła zapraszać lud na projekcje filmowe. I nie tylko.

Zapraszać, rzecz jasna, nie do swej skromnej siedziby przy Sowińskiego, lecz do położonego o rzut karnetem kina Helios. Z tym że bez żadnych biletów tudzież innych formalności wymagających użycia środków płatniczych. Krótko pisząc, całkiem za friko, raz w miesiącu można sobie dzięki uprzejmości ww. Instytucji obejrzeć głośne dzieło filmowe. Ba, nawet oko w oko spotkać się z twórcami, którzy się pod nim podpisali. Owszem, trzeba być szybkim, bo internetowa dystrybucja jakichś stu pięćdziesięciu wejściówek trwa około… dwóch minut, ale tak to już (na ekranie i w realu) bywa: kto pierwszy, ten lepszy. Towarzyszące temu polowaniu wysiłek i ekscytacja łapczywemu konsumentowi kultury się jednak opłacą. Nawet bardzo.

Weźmy choćby ostatni, lutowy pokaz filmu „Kos”, przed którym ukazał się tubylcom świecący tam najjaśniej aktor, pan Robert, poddając się przed nimi wywiadowczej wiwisekcji. Co ciekawe, bohater wieczoru w Legionowie nigdy wcześniej nie był. Od dawna miał z nim wszak dość przyjemne, bo pochodzące z młodości, skojarzenia. Opowiedział on mianowicie widzom, jak to po wakacyjnym melanżu obudził się rano przy wylocie namiotu, gdzie kilka godzin oraz promili wcześniej powaliła go senność. O swym ówczesnym samopoczuciu szerzej się gość nie rozwodził, wspomniał jeno, że gdy już z trudem uniósł powieki, ujrzał przed oczami napis „Legionowo”. I tak trwał on sobie w Robertowej podświadomości aż do teraz, kiedy to artysta – odwiedzając ten gród – połączył kropki, pojmując jego rolę w zapewnianiu rodakom brezentowego dachu nad głową. Także tą ciężką i bolącą.