Skoro rządowi decydenci nie sięgają po skuteczne sposoby na pozbycie się z Legionowa dzików, w imieniu mieszkańców sięgnąć postanowiono wojewodzie do kieszeni. Co prawda nie tej prywatnej, lecz służbowej, ale za skutki świńskich eskapad po mieście ktoś wreszcie powinien poszkodowanym zapłacić.

Gdy szkodę wyrządzi komuś pies, kot czy inny udomowiony bądź hodowlany zwierzak, wiadomo kogo za to ścigać – jego właściciela. Ale już przyznawać się do posiadania dzików nikt za bardzo nie chce. Tymczasem, po kilku latach od czasów, kiedy siłą je z miasta wypraszano, rozgościły się one w Legionowie już na dobre. Co ani wyglądowi miasta, ani samopoczuciu i bezpieczeństwu jego mieszkańców na dobre akurat nie wychodzi. – Można śmiało stwierdzić, że ten problem dotyczy całego Legionowa, bo dziki poruszają się po znacznej części miasta. Nie wiem, czy jeszcze jest osiedle albo jakaś część miasta, do której dziki, póki co, nie dotarły. Wydaje mi się, że nie – przyznaje Monika Osińska-Gołaś, kierownik administracji osiedla Sobieskiego. Tam zaś, gdzie przodkowie domowej wieprzowiny zdążyli się już, najczęściej całymi rodzinami pojawić, trudno tego nie dostrzec. Wedle pobieżnych tylko szacunków pomieszkujące w Legionowie stado liczy już sobie co najmniej kilkadziesiąt sztuk dzików. – Tereny zielone są zryte i zdewastowane. Miejsca, gdzie były robione nasadzenia ozdobne, szczególnie roślin cebulkowych, są kompletnie zniszczone. W miejscach, które są przeznaczone do rekreacji, tak jak boisko za Faktorią, zniszczenia również są ogromne. Dotyczy to zarówno terenów miejskich, jak i spółdzielczych.

A ponieważ w czasie huczki odyńce oraz lochy chętnie podążają za głosem natury, jak miasto długie i szerokie ciągną doń coraz to nowe zastępy wiedzionych przez dorosłe dziki warchlaków. Ciągną w celach, rzecz jasna, konsumpcyjnych. Na sierpniowej sesji rady miasta mówił o tym m.in. prezydent Roman Smogorzewski. Stało się to za sprawą kontrowersyjnej decyzji Powiatowego Lekarza Weterynarii, który zdecydował o odłowie sanitarnym 30 dzików. Kontrowersyjnej choćby dlatego, że mocno – zdaniem urzędników i mieszkańców – spóźnionej. Poza tym wydane na zwierzaki wyroki śmierci miały być wykonywane na miejscu, a więc także na ulicach miasta. Trudno się dziwić, że wobec tak poważnych wątpliwości żadnemu dzikowi szczecina dotąd z głowy nie spadła.

Widząc ten proceduralny taniec z szablami, w SMLW postanowiono zadziałać inaczej. I zanim na ulicach pojawi się zwierzęca farba, sprawdzić, czy farbę w tej sprawie puści wojewoda. – Z tego względu, że dziki stanowią własność Skarbu Państwa, zwróciliśmy się do wojewody mazowieckiego, bo chcielibyśmy, że ten Skarb Państwa poczuwał się też do pokrycia kosztów rekultywacji zniszczonych terenów. A są to naprawdę duże koszty – tłumaczy szefowa osiedlowej administracji. W skierowanym do wojewody piśmie zarząd legionowskiej spółdzielni dotychczasowe straty oszacował na ponad 300 tys. zł. I domaga się wypłaty odszkodowania „za zniszczone tereny zielone na terenie miasta Legionowo oraz miejscowości Jabłonna”. W SMLW szybko doszli też do wniosku, że prowizoryczne usuwanie skutków zwierzęcej aktywności całkowicie mija się z celem. – Był taki czas, kiedy na bieżąco staraliśmy się wyrównywać tereny zryte przez dziki. Ale nie ma to większego sensu, z tego względu, że już na drugi dzień obok albo w tym samym miejscu ziemia znowu jest zryta. Czekamy więc na skuteczny odłów przynajmniej części stada, które grasuje po Legionowie, żeby móc te tereny skutecznie zrekultywować.

Potrzeba będzie na to, jak wspomniano, sporo „siana”. Będąc przedstawicielem Skarbu Państwa, w ramach odszkodowania powinien je wyłożyć wspomniany już mazowiecki wojewoda. Dotąd jednak tego nie uczynił. A nadchodzi zima i wiele wskazuje na to, że legionowianie jeszcze częściej będą mieli okazje spojrzeć dzikowi prosto w… świece. Na szczęście, choć do osiągnięcia celu potrzeba czasu, da się takie ryzyko nieco ograniczyć. – Stąd też uczulamy mieszkańców na to, w jaki sposób wyrzucają odpadki. I prosimy o niedokarmianie na terenach zielonych żadnych zwierząt ani ptaków. Każdy rodzaj pokarmu zostawiony na trawniku, w miejscu ogólnodostępnym, a nawet worek ze śmieciami, który nie jest wrzucony do kontenera, lecz postawiony obok śmietnika, przyciąga swoim zapachem te zwierzęta. One mają bardzo dobry węch i wyczuwają spożywcze resztki z bardzo dużych odległości. No i migrują za nimi po mieście, tak jak to jest ostatnio widoczne – przestrzega Monika Osińska-Gołaś.

Migrują, no i dopóki dzikom się na to pozwoli, migrować będą. Z coraz większym zapewne przekonaniem, że ze strony bezczynnych dwunożnych sąsiadów nic im właściwie nie grozi. A ludzie mogą je, co najwyżej, pocałować w tabakierę.

Poprzedni artykułKasa bez barier
Następny artykułO głosie, trzosie i patosie
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.