Cezariusz Kalinowski, fot. arch. pryw.

Niewielu jest w Legionowie społeczników z takim stażem oraz dokonaniami, jak Cezariusz Kalinowski. To głównie za nie otrzymał on niedawno zaszczytny tytuł honorowego obywatela swego miasta. Przy tej okazji zapytaliśmy blisko 90-letniego laureata o to, co sprawiło, że poświęcił się on działalności na rzecz innych. I jakie były jej początki.

Indagowany w temacie swego życiorysu wybitny legionowianin najpierw pogrzebał w pamięci, po czym zdradził, że jedno z takich wydarzeń nastąpiło jeszcze w poprzednim ustroju, bagatela, kilkadziesiąt lat temu. Co warte podkreślenia, ów ustrój odegrał w rzeczonym przypadku ważną rolę. – W momencie, kiedy nastąpiła już w Polsce pewna polityczna odwilż, postanowiono, aby pierwsi sekretarze partii, którzy z urzędu piastowali funkcje przewodniczących rad, ustąpili. I na sesji, na której ustąpił ówczesny legionowski przewodniczący, zgłoszono na jego miejsce kandydaturę moją oraz jeszcze jednego radnego. No i w otwartych wyborach zostałem wybrany na przewodniczącego. To było dla mnie ogromne zaskoczenie.

Jak wspomina Cezariusz Kalinowski, ten przełomowy moment oznaczał dla niego i plusy, i oczywiście minusy. Na początku choćby dylemat związany z tym, czy do pozostałych członków rady miejskiej zwracać się per towarzyszu, czy raczej per kolego… Tak czy inaczej, nowe stanowisko przyszły honorowy obywatel Legionowa starał się wykorzystywać także do przywracania jego miastu historycznej tożsamości. – Kiedy byłem tym przewodniczącym, to przemianowano ulicę Nowoparkową na prymasa Stefana Wyszyńskiego. A przypominam, że to działo się jeszcze za komuny. Z kolei ulicę Wincentego Pstrowskiego (górnik, hołubiony przez propagandę PRL-u przodownik pracy – przyp. red.) przemianowano, a właściwie przywrócono jej dawną nazwę – Jasnogórska. I tego rodzaju działań było wówczas sporo – mówi społecznik.

Obok takich, ważnych dla wielu mieszkańców sukcesów zdarzały się też, jak to w życiu, porażki. Za jedną z nich Cezariusz Kalinowski uważa nieudaną próbę przeforsowania śmiałej inicjatywy, z jaką kiedyś zwrócił się do niego Edward Dietrich. Chodziło o to, aby nakłonić PRL-owski przecież organ władzy do wystąpienia do Rady Państwa o nadanie Legionowu krzyża Virtuti Militari. Zasłużony dla niego pułkownik był przekonany, że miastu takie odznaczenie się należy. – Motywował to tym, że oprócz Warszawy również w Legionowie było Powstanie Warszawskie, a także w czasie okupacji odbyło się w Legionowie posiedzenie wojewódzkiej, warszawskiej rady narodowej. Oczywiście nielegalnej. W dniu posiedzenia zaprosiłem pana Dietricha na obrady prezydium naszej rady, ale sprawa niestety upadła. Mnożono przeszkody, a na korytarzu, w tak zwanych kuluarach, mówiono, że jak to, nie można przecież tego uchwalić, bo to zaproponowali AK-owcy. Ja swoim jednym głosem nie byłem w stanie tego zmienić. Cóż, takie były czasy… – wzdycha Cezariusz Kalinowski.

Były i na całe szczęście, po odejściu w niesławie, się skończyły. Za to pamięć o ludziach, którzy nie bacząc na ustrój potrafili skutecznie działać, zachowując przy tym godność oraz przyzwoitość, była, jest i pozostanie.

Poprzedni artykułKoszyk z procentami
Następny artykułWiosna z wykopkami
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.