Czym zasłynął Eugeniusz Bodo, żadnemu z widzów nie trzeba było tłumaczyć. A fakt, że w sobotę wypełnili oni salę widowiskową legionowskiego ratusza tak szczelnie, mówił o ich doń uczuciach więcej niż słowa. W roli nieżyjącego od ponad siedmiu dekad artysty wystąpił Dariusz Kordek. I sporo na scenie tańcząc, z tego trudnego zadania wywiązał się śpiewająco.

Jak zdradza gwiazda wieczoru, musical pod krótkim, acz wymownym tytułem „Bodo”, narodził się dzięki zbiegowi rozmaitych okoliczności. Na całe szczęście tych szczęśliwych. – Trzy lata temu wpadł mi w ręce scenariusz filmu fabularnego o Eugeniuszu Bodo, później na moją prośbę przerobiliśmy go na scenariusz musicalowy, a w międzyczasie okazało się, że od wielu lat leżał w Telewizji Polskiej scenariusz na serial, który zaczynał być wtedy realizowany. To przyspieszyło nasze działania i właściwie stworzyliśmy ten spektakl trochę w partnerstwie prywatno-publicznym – wspomina Dariusz Kordek. Ojcem przedsięwzięcia i zarazem jednym z aktorów został szef domu kultury w Rawiczu Dariusz Taraszkiewicz. O stronę finansową zadbali natomiast sponsorzy: Rawicka Fabryka Wyposażenia Wagonów „Rawag” oraz warszawska Fundacja Skene Pro Arte. – I to jakby zbiór tych osób oraz instytucji, ale przede wszystkim ogromna determinacja moja i Darka, chęć stworzenia, właściwie jedynego w kraju, podróżującego po Polsce musicalu spowodowały, że on powstał.

I na pierwszy rzut oka, i ucha było widać, że trud autorów się opłacił. Na bazie nieśmiertelnych przebojów słynnego piosenkarza i aktora stworzyli barwną opowieść o Eugeniuszu Bodo. Chwilami frywolną, momentami tragiczną – ale przecież właśnie taką rolę napisało dla niego życie. – Każdy widz sam wyciągnie jakąś refleksję, ale nasze założenie było takie, żeby przekazać widowni prostą, może banalną, ale bardzo mądrą myśl, żeby chwytać chwilę i żyć nią teraz, bo nie wiadomo, co czeka na nas za drzwiami czasu. Jedno jest pewne: ani jedna z chwil spędzonych w ratuszu nie była stracona. Scenografia nawiązująca do lat międzywojennych, profesjonalna choreografia, stylowe i często zmieniane kostiumy, efekty specjalne – wszystko to złożyło się na imponującą całość. Aż trudno było uwierzyć, że na scenie (raz nawet na wrotkach…) pojawiło się w sumie tylko pięć osób. Całości dopełniały projekcje archiwalne i te stworzone na potrzeby spektaklu, współistniejące niekiedy z „żywym” aktorstwem.

Kreując postać pierwszego celebryty II RP, Dariusz Kordek starał się unikać taniego imitatorstwa (choć jego stylizowany na pamiętną scenę z filmu „Piętro wyżej” taniec w czerwonej sukni z półnagim partnerem – palce lizać!). Po części dlatego, że Bodo był tylko jeden. – Nie robimy tu werystycznego naśladownictwa. W dwóch, trzech momentach bawimy się trochę konwencją z lat 20. i 30., naśladując ówczesny sposób poruszania się, zachowania czy mówienia, ale nie było naszym celem stworzenie kopii jeden do jednego. Ważnym elementem są kostiumy, scenografia i to daje poczucie i smak tamtych lat – uważa odtwórca roli Eugeniusza Bodo. Ale najważniejsze były i są oczywiście piosenki: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Już taki jestem zimny drań”, „Sex appeal”, „Baby, ach te baby”, „Ach, jak przyjemnie”… Wszystkie one zabrzmiały w Legionowie, raz jeszcze przypominając o czasach, w których od tworzenia muzyki i tekstów byli profesjonaliści. Co zarówno im, jak też wykonawcom zdecydowanie wychodziło na dobre.