Na Wschodzie bez zmian

Niejaki Cyceron miał kiedyś, przed wiekami, poczynić cenne spostrzeżenie, iż historia jest nauczycielką życia. A ponieważ łebski był z niego facet, owa belferka pamięta o nim aż do dzisiaj. Czy tak odporna na upływ czasu okaże się też pamięć o opisywanym dalej panu, trudno orzec. W kontekście symfonii śmierci i zniszczenia rozbrzmiewającej za naszą wschodnią granicą warto wszak wspomnieć o pewnych jego, włożonych w usta książkowym bohaterom, przemyśleniach.

„Obawiają się zachodniego świata, który, jak sądzą, jest im wrogi, nieprzyjazny i tylko czyha na swoją szansę”. „Boją się tych, którzy próbują interpretować wszystko w ograniczonym świetle swej własnej kultury; którzy wierzą, że wszyscy ludzie na świecie są w gruncie rzecz tacy sami. Jest to powszechne przekonanie, głupie i niebezpieczne. Rozdźwięk między zachodnią i słowiańską mentalnością i sposobem myślenia, różnica między modelami kultury jest wielka i na ogół nierozumiana”. Jeśli ktoś jeszcze nie domyśla się, o kim mowa, zaraz wszystko będzie jasne. „Boją się przenikania zachodnich wartości do swego kraju. Dlatego właśnie kraje satelickie są dla nich tak cenne jako kordon sanitarny, odizolowanie od niebezpiecznych wpływów kapitalistycznych. I oto dlaczego bunt w jednym z tych krajów (…) wydobywa z przywódców radzieckich wszystko, co najgorsze”. A Ukraińcy się przecież zbuntowali…

Podążając dalej literackim tropem, „Zbroić Europę to prowokować Rosjan do granic wytrzymałości”. „To sposób na to, aby Związek Radziecki nie wypuścił ze swoich szponów państw satelickich, których w rzeczywistości wcale już nie chce; sposób, żeby popchnąć ludzi z Kremla – a (…) to są ludzie wystraszeni – do wystrzelenia pierwszej rakiety międzykontynentalnej. Nie chcą tego, ale mogą to zrobić ze strachu, jeśli poczują się zaszczuci i przyciśnięci do muru. Nie chcą, bo wiedzą lepiej niż ktokolwiek inny, że jeśli nawet schowają się w bunkrach głęboko pod Moskwą i jeśli nawet przetrwają nieunikniony atak odwetowy, nie ominie ich zemsta oszalałych niedobitków piekła, które ogarnie ich kraj”. Cóż zatem autor sądził o groźbie konfliktu nuklearnego? Hmm, powiało optymizmem: „…twardogłowi realiści z Kremla nie widzą powodu, sensu ani przyszłości, aby prowadzić politykę niosącą z sobą ziarno samozagłady. Ci ludzie są w głównej mierze przemysłowcami (…), a podkładanie bomby zegarowej pod własną fabrykę to żaden interes”.

Takie właśnie sądy przemycił Alistar MacLean w książce „Ostatnia granica”, wydanej po raz pierwszy w 1959 roku. Sądy, jak widać, wciąż aktualne. Bo chociaż zimna wojna się skończyła, na dawnych sowieckich włościach wciąż jest gorąco.

Poprzedni artykułKosztowna opiekunka
Następny artykułNie poddał się aż do końca
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.