Co najmniej z kilku względów ten koncert w Poczytalni był wyjątkowy. A przy tym biegunowo odległy od wydarzeń kojarzonych dotąd z tradycyjną biblioteką. Ci, którzy w marcu obejrzeli i wysłuchali popisów instrumentalnego duetu Jeże Oruelińskie, na pewno zapamiętają je na długo. W odróżnieniu od jego tyleż intrygującej, co zagadkowej nazwy…

Sami muzycy, czyli perkusista Marcin Ścierański oraz basista Grzegorz Kowalski, jej pochodzenie tłumaczą następująco: – Jeże Oruelińskie, ponieważ ja lubię George’a Orwella… – Ja zaś lubię jeże. A George Orwell po polsku by się nazywał Jerzy Orueliński – żartują goście Poczytalni. Znając się od wielu lat, obaj cenieni instrumentaliści założyli Jeże Oruelińskie w 2020 roku. Jak można wyczytać w ich opisie, duet reprezentuje szlachecki punk-house, wykonujący muzykę z pogranicza muzykoterapii, transu i mocnego elektro. – Teraz życiowo mamy na to czas, żeby otworzyć się z czymś totalnie własnym. Całe dziesięć lat graliśmy razem, od szkoły muzycznej, poprzez wesela i koncerty z różnymi mniejszymi i większymi artystami, orkiestrami, big bandami. A teraz jest ten moment, kiedy mamy troszkę wolnego czasu, który chcemy poświęcić właśnie dla siebie i zrobić coś w stu procentach swojego – mówi Marcin Ścierański. – To jest taki nasz plac zabaw, na którym uczymy się, rozwijamy się i sprawdzamy nowe horyzonty. Nie ma tu zasad. Bo będąc w sekcji rytmicznej, z reguły ktoś zawsze może powiedzieć: zróbcie to inaczej. A tutaj robimy wszystko tak jak chcemy – potwierdza Grzegorz Kowalski.

Znani w branży twórcy Jeży koncertowali i nagrywali wcześniej albumy m.in. z Mery Spolsky, Kwiatem Jabłoni, Izabelą Trojanowską, Tede, Laboratorium oraz Włodzimierzem Korczem. Inspiracji do swojej muzycznej odskoczni szukali jednak całkiem gdzie indziej. – Sądzę, że tak naprawdę ten rodzaj grania wziął się stąd, że kiedyś jeździliśmy z Marcinem – jako kadra – na warsztaty muzyczne na Mazury, na których całe dnie graliśmy dla wokalistów różne piosenki, a wieczorami, po godzinach, siadaliśmy do instrumentów i zaczynaliśmy grać jakieś swoje rzeczy, które brzmiały bardzo podobnie jak te teraz, przestrzennie – opowiada basista grupy. – To oczywiście było trochę bardziej prymitywne, bo teraz korzystamy z dobroci elektroniki, z tego, że sobie to wszystko zapętlamy, że mamy więcej instrumentów. A tam po prostu z tego, co mieliśmy, robiliśmy tą przestrzeń, którą teraz zaprezentowaliśmy na koncercie. Z tym, że wtedy robiliśmy dziesięć procent, a teraz robimy sto procent tego, co tam w głowach nam się tworzy – dodaje jego kolega z sekcji rytmicznej.

Klimatyczny, pobudzający wyobraźnię koncert w Poczytalni stanowił dla muzyków zwieńczeniu ważnego etapu ich awangardowej przygody. A to zawsze idealna okazja, aby ściągnąć na scenę specjalnych gości. Zwłaszcza gdy, tak jak Marcin Ścierański, idealnych kandydatów ma się dosłownie na wyciągnięcie ręki, bo… w rodzinie. – Dzisiaj skończyliśmy tak naprawdę naszą pierwszą trasę koncertową, więc ten etap „jeżowy” jest zakończony. I z tej okazji zaprosiliśmy Krzysztofa Ścierańskiego i Nikodema Dybińskiego, żeby z pompą go zakończyć. A teraz szykujemy się do kolejnych koncertów, które mamy na różnych festiwalach. Natomiast dalsze plany są raczej takie, że wchodzimy do studia i próbujemy to wszystko jakoś sformować – zapowiada Marcin Ścierański. – Tworzymy i cały czas wykańczamy kolejne utwory. Jest ich coraz więcej, a niedługo będzie z tego cała płyta – potwierdza Grzegorz Kowalski.

Zgodnie w pewnym sensie z nazwą grupy, krążek Jeży Oruelińskich powinien być najeżony mnóstwem ciekawych tematów i błyskotliwymi improwizacjami. Choć dla masowej publiczności pozostanie zapewne zbyt kłujący… w uszy.

Poprzedni artykułKu(ae)racja odmładzająca
Następny artykułNajważniejsze jest bezpieczeństwo
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.