Powiew metafizyki

A jednak! Po czterdziestce też można się zakochać! Mnie uczucie dopadło przed kilkoma tygodniami, późnym wieczorem, w trakcie pożegnalnej przebieżki po kanałach telewizyjnych. I to uczucie najczystsze, całkiem wolne od zmysłowej tęsknoty. Wolne, bo do chłopa. Fakt, ów stan rzeczy ma pewne minusy, lecz posiada też plusy. I to nawet dodatnie. Dzięki wychodzącej teraz z mody heteroseksualności mogłem bowiem skupić się na duchowych przymiotach postaci, która w ten wiosenny mrok rozświetliła mój ekran. Zresztą co ja tu będę opowiadał. Wystarczą dwa słowa i przyczyny mojego afektu staną się jasne – Mistrz Zefir!

Gdy się poznaliśmy, mój wybranek brylował akurat w jakiejś ezoterycznej audycji na żywo, usuwając kolejnemu nieszczęśnikowi blokady finansowe. Z pomocą humanoidalnej figurki, proporcjami przypominającej członka plemienia Masajów, kilkoma wprawnymi ruchami zapewnił swemu klientowi „załamanie fali”, a w konsekwencji życiowy dostatek. I to za marnych kilka zetów, czyli koszt wysłanego do Mistrza esemesa. Niech ktoś mi pokaże lokatę kapitału o szybszej stopie zwrotu! A i stosunek nakładów do zysku wręcz niebotyczny. Jest też oferta SMS dla osobników mających w pogardzie materialne strony ziemskiej egzystencji – oni mogą poprosić o boskie światło na cudowne zbiegi okoliczności. A później obejrzeć krótki spektakl, oparty na motywach skądś jakby doskonale znanych. Uniesione i rozłożone ręce, przechodząca w śpiew recytacja, po lewej stronie stołu opasła, zapewne mądra księga, mowa o „najwyższym źródle”… Czy czegoś wam to nie przypomina?

Oczywiście da się z obiektem mej platonicznej adoracji również pogadać. Mnie wrodzona nieśmiałość na razie od tego kroku odwodzi, ale jest masa śmiałków, którzy dzwonią do studia, by dzięki Zefirowym talentom poznać z kart tarota swą przyszłość. Szast, prast i widzą ją wyraźnie jak w kinie. Co do warstwy werbalnej, Mistrz Zefir nie daje sobie w czary dmuchać. Apelując do internautów w intencji dzielenia się dobrem z bliskimi, trafia w samo centrum ich jestestwa: „Jeżeli chcecie tonąć w kale, bo na wizji nie mogę przecież powiedzieć, że w gównie, to wasza sprawa. Ale nie bądźcie chamami, prostakami i bydłem” – zachęcał do pomagania innym mój guru. Z kolei osobnikom ślącym teksty kwestionujące jego moce komunikował np.: „Janusz, nie przeszkadzaj innym – bądź człowiekiem, a nie gadem”. Janusz z pewnością posłuchał. A co z pozostałymi sceptykami?

Wielu ludzi uważa, że – w dużym uproszczeniu – jeśli czegoś nie widać, to tego nie ma. I wszelkie metafizyczne kwestie, bez chwili refleksji, na dzień dobry traktują oni z buta. Kopiąc zarazem wszelkie dowody na ogromną, wciąż przez nas odkrywaną siłę ludzkiego umysłu. Mało rozsądne. Tak samo jak dawanie własnego komuś we władanie. Choćby to był – pal sześć słabiutkiego zefirka – nawet halny, monsun albo inna bryza, warto mieć do nich chociaż trochę dystansu. I pamiętać, czym różni się dodawanie wiatru w żagle od bezproduktywnej wiatrów emisji. To drugie z reguły brzydko pachnie.

Poprzedni artykułCudowna strona rocka
Następny artykułSerock jak m(ur)alowany
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.