Nic a nic nie pojmuję, dlaczemu lud tak wariuje na punkcie Sylwestra. Gdyby jeszcze chodziło o mięśniaka, który dał szołbiznesowi w mordę jako Rocky lub Rambo, można by tę ekscytację zrozumieć. Ale to tylko uStallone kalendarzowym obyczajem kilka godzin potańcówki, przedzielonej w dodatku pirotechniczną kanonadą. Zadziwiające.
Jest końcówka roku, a ty jeszcze nie masz zaproszenia na przyjątko, brak ci na tyłku balowych ciuchów, a w lodówce nie szroni się Dorato? Biedna imprezowa sieroto, zrób coś! Bo chyba nie pragniesz, żeby społeczeństwo usunęło cię poza nawias, dodało do swych wyrzutków i odjęło wszelki szacunek? Jeśli nie chcesz podzielić ich losu, natychmiast przestań mnożyć wątpliwości i działaj! W sumie się opłaci. Takim to mniej więcej przekazem częstują rozrywkowych maruderów z przełomu roku środki masowego przekazu. A w konsekwencji wodzone przez nie za gusta i poglądy ciemne masy. Ci zaś, napiętnowani, chodzą po takiej przekąsce struci. Całkiem niepotrzebnie, gdyż tak naprawdę powinni się z braku sylwestrowego przydziału radować. Powodów jest tylko trochę mniej niż bąbelków w rytualnym na tę okoliczność trunku.
Aby się o tym przekonać, wystarczy porównać odwalanie tanecznej pańszczyzny na przełomie roku do bibki w jego trakcie. Weźmy taki przymus zabawy. Gdy na zwykłej domówce cicho sączysz w kącie jakiś podcięty kefir, nikt się do ciebie nie przyczepi. Co innego w Sylwestra – wtedy wręcz MUSISZ szaleć w ekstazie. I jak idiota cieszyć się, że z dnia na dzień popadłeś w lata. A skoro już mowa o spożywaniu, jeśli chcesz być, człowieku, na gazie, to szampan – mimo syczących pozorów – stanowi dosyć kiepski wybór. Po pierwsze, smakuje jak zepsuta oranżada, po drugie, szybko plącze nogi, a po trzecie, czyni z Nowego Roku nie tylko dzień wolny od pracy, lecz także od bycia żywym. Jakby sylwestrowych przeciwwskazań było mało, po standardowej popijawie nie musisz niczego postanawiać, składać nikomu życzeń, nie świerzbią cię też łapy, żeby strzelić sobie shitfocię i błyszczeć nią na wiadomym portalu. Ba, możesz ubrać się w zwykłe ciuchy, bez konieczności podziwiania w galeriach dzieł odzieżowej sztuki i zastanawiania się, czy któreś z nich nie wisi już przypadkiem na innym balowiczu. W Sylwestra upierdliwy jest też rzecz jasna (pół)nocny hałas. Pół biedy, jeśli po zbyt donośnej salwie trafisz rano do laryngologa. Pechowców kac dopada na chirurgii…
Kończąc, drogi Sylwku, odczep się pan od nas i nie każ przerywać snu w środku nocy. To dla obywatela przykre, zwłaszcza gdy zamiast doświadczać nudy na randce z Morfeuszem, konsumuje on właśnie w alkowie inną, bardziej namacalną znajomość. A jeżeli zechce zaszaleć w inny sposób, niechże sam wybierze sobie odpowiednią porę. Tak więc sam pan se obchodź własne imieniny. I nie myśl, żeś taki wystrzałowy.