Jak głosi stare porzekadło, „gdy kot śpi, myszy harcują”. Na osiedlu Przylesie w tej pierwszej roli życie obsadziło mieszkańców, w drugiej – jabłonowskie dziki. Lokatorom i administracji dały się one we znaki już przed rokiem. Kilka dni, a właściwie nocy temu powróciły. I to od razu całą, liczącą kilkunastu włochatych członków rodziną.

– W tym roku dziki wcześniej niż do tej pory, bo w ostatnim tygodniu sierpnia, weszły nam na osiedle. Efekty, jakie są, widać. Praktycznie codziennie mamy tu dziki na osiedlu. Jest ono nieogrodzone, teren wokół właściwie należy do dzików – do lasu jest bardzo blisko, i stąd mamy wycieczki tych czworonożnych przyjaciół – gorzko uśmiecha się Grzegorz Osiadacz, zastępca kierownika adm. os. Przylesie. Cóż, nie da się owych efektów ukryć.

Zadbane ongiś trawniki po dzikich wybrykach zwierząt są w opłakanym stanie. Wcześniej pracownicy administracji, dosłownie i w przenośni, na własną rękę próbowali szkody naprawiać. Teraz, choćby ze względu na skalę zniszczeń, byłaby to syzyfowa praca. Z kwestią świńskich wizyt trzeba po prostu się uporać, nie zaś maskować ich negatywne skutki. – Zgłosiliśmy sprawę do Urzędu Gminy w Jabłonnie. Jego pracownicy mają się tym problemem zająć. W wydziale ochrony środowiska jest ktoś, kto jest za niego odpowiedzialny. W ubiegłym roku dziki były wywożone, a w tym jeszcze nie wiadomo, jak będzie rozwiązana ta sprawa – dodaje administrator.

Póki co, mieszkańcom Przylesia nocne wybryki dzikich lokatorów snu z powiek nie spędzają. Ale taki spokojny jak wcześniej być on już jednak przestał. – Ja osobiście na żywo nie widziałam tutaj dzików, tylko za blokiem widać, jakie zrobiły one spustoszenie. Nie ma co się bać, na razie nic poważnego nikomu się nie stało. Po prostu trzeba uważać na siebie – mówi Edyta Danielak. Jeśli próba eksmisji dzików z lasu się nie powiedzie, przylesianom pozostanie tylko jedno: ogrodzić całe osiedle. Tyle że wcześniej poszczególne wspólnoty musiałyby się  porozumieć i ustalić budżet przedsięwzięcia. A ponieważ, lekko licząc, w grę wchodzą dziesiątki tysięcy złotych, o zgodę może być trudno. – Myślę, że trzeba popytać albo zrobić jakieś referendum w tej sprawie, poruszyć temat na zebraniu. Może jakoś, wspólnymi siłami, uda się dogadać? – ma nadzieję mieszkanka osiedla. Tak czy inaczej, wskazany byłby pośpiech. Bo sądząc z liczby małych ślimaków na chodnikach i elewacjach kilku bloków, lokatorom z Przylesia zagraża teraz kolejna inwazja. Tym razem pełzająca…