Papiery do kariery

Większości z nas bankowo obiła się o uszy słynna opinia mister Czerczila na temat czcigodnie nam pajacującej (przynajmniej ostatnio w Polsce) demokracji: że to najgorsza forma rządzenia, nie licząc wszystkich innych, których od czasu do czasu próbowano. Osobiście, z patriotycznych względów, autora tych słów nie cenię, trzeba jednak przyznać, co mu się jak psu pchły należy: miał rację. Nie tyle myśląc przy tym o samym greckiego pochodzenia ustroju, ile o ludziach, którzy swe narody w niego stroją. A nie powinni, bo ich to przerasta.

Kiedy z bólem serca (o zębach nie wspominając) wleczecie się do dentysty, chcecie, aby z olśniewająco białym uśmiechem powiódł was na zelektryfikowane krzesło okutany w medyczne tytuły stomatolog, czy może wolelibyście prezydenckiego ochroniarza albo jakiegoś architekta? W końcu ten pierwszy świetnie kiedyś BOR-ował, drugi zaś projektuje zgrabne, pasujące do miejskiej tkanki „plomby”. Gdy pakujecie się do aeroplanu, pragniecie, by za jego sterami siedział oblatany w temacie pilot czy równie ochoczo przystalibyście na steranego ciągłym tankowaniem lowelasa, który też lubi bujać w obłokach i sporo w życiu przeleciał? Cóż, pytania to czysto retoryczne, a odpowiedź wydaje się jasna i klarowna. Chyba że respondent, mając na karku komornika egzekwującego wziętą na milion procent „chwilówkę”, dowiedział się akurat, że małżonka od lat koleguje się z ojcem jego dzieci. Wtedy być może udałby się ku niebiosom rejsem w wersji „one way ticket”…

Skoro więc w codziennej egzystencji dokonujemy z reguły przemyślanych, racjonalnych wyborów, dlaczego pozwalamy, aby urządzali nam ją dyletanci? Weźmy takich ministrów. Gdyby zestawić ich potwierdzone kwitami kwalifikacje z przydzielonymi przez partię tekami, często wyszłoby na jaw, że ze swą fachową wiedzą nie dostaliby w danym resorcie nawet posady gońca. A tymczasem nim kierują! Taka była i taka jest polityczna rzeczywistość. Na giełdzie nazwisk, którymi prezes (nie mylić z tym od Rady Ministrów) obsadził swego czasu poszczególne stołki, również wystawiono na handel modele z akademicką homologacją do innych celów, na dodatek mocno wyeksploatowane. Ministrem obrony mieli zostać, przykładowo, filozof lub historyk. Obaj zresztą utykani wcześniej w innych rządowych branżach. Aż dziw, że zapomniano o znającym się na wszystkim Janku Tomaszewskim – w końcu też potrafi bronić. Szef MSZ? Weźmy Kazika! Ma fajne nazwisko i robił wcześniej w kulturze, więc będzie umiał zachować się za granicą. Co do kierownika od spraw wewnętrznych, sprawa jest bardziej skomplikowana. Wszak nikogo, poza internistami, o nich nie uczą. Pan Mariusz, historyk i bynajmniej nie histeryk, wydawał się wówczas okej. A przy tym legionowska wydała go ziemia. No i poszedł chłop w ministry, ba, w MONistry nawet!

Ale co tam, papiery papierami, lecz w robocie najważniejsze są umiejętności. Dyplomy, tak samo jak pozory, mogą być mylące. Niczym w starym dowcipie o bimbrowniku, w którego chałupie milicjanci wywąchali imponującą linię do produkcji samogonu. Kiedy już poinformowali pechowca, co zamierza uczynić z nim Temida, ten rezolutnie rzekł: – W takim razie, panowie, sądźcie mnie też i za gwałt. A na zdziwione spojrzenia funkcjonariuszy odpowiedział: – Bo też mam aparaturę!

Poprzedni artykułZaczęło się od awantury
Następny artykułNowa „Miejscowa na Weekend”
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.