Nie jest tajemnicą, zwłaszcza dla uważnych obserwatorów światka lokalnej polityki, że na samorządowych sesjach posiadacze mandatów lubią sobie pogadać. Najchętniej głośno wojując na racje tudzież argumenty, bo przecież od wieków wiadomo, że gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania. A co dopiero, kiedy Polaków zgromadzi się dwudziestu dwóch… Trudno, w tej przegadanej branży to normalka. Ciekawa wydaje się natomiast poczyniona przez uważnych obywateli obserwacja, na podstawie której z ręką na karcie wyborczej zarzekają się oni, jakoby krasomówcze skłonności radnych eksplodowały po wprowadzeniu przez miłościwie nam prawicujący rząd obowiązkowych transmisji z ich sesji.

Fakt, chyba coś jest na rzeczy. Samorządowiec też człowiek i swój rozum posiada. Raczej prędzej niż później musiała więc w jednym czy drugim tego rodzaju organie narodzić się refleksja, że aktywność w trakcie show w wersji live może zwiększyć prawdopodobieństwo przedłużenia diety o kolejną kadencję. Refleksja uzasadniona, bo ponad wszelką wątpliwość żyjemy w czasach, kiedy to – kwalifikacje zostawiając na boku – prosta droga do kariery wiedzie już nie tylko przez koneksje czy łóżko, lecz także przez telewizyjny lub smartfonowy ekran. Kto wie, czy ta ostatnia nie jest zresztą najszybsza…?

Czemu o tym wspominamy? Ano z powodu uwagi jednego z legionowskich radnych, który raptem kilkanaście dni temu wytknął kolegom z drugiej strony politycznej barykady, że o ile dzień wcześniej, na nietransmitowanym nigdzie posiedzeniu kierowanej przezeń komisji, nie mieli w pewnej sprawie nic do powiedzenia, to już na sesji wręcz tryskali ochotą na kontakt z mikrofonem i małe oratorskie co nieco. Wyraził on przeto przypuszczenie, iż może to mieć związek ze wrzucaniem sesji do sieci. Co na to adresaci tego śmiałego przytyku? Ustosunkował się do niej tylko jeden z nich. Odparł mianowicie, że ich komisyjne milczenie ma związek z obecnością bądź nieobecnością kogoś z prezydenckiej triady. Jeśli któryś z ratuszowych dowódców akurat jest, wtedy się radni udzielają, a jeśli żadnego nie ma – siedzą cicho. W sumie… ma to sens. Aż dziw i żal zarazem, że podczas sesji ta zasada już, zdaje się, nie działa.