Pod koniec ubiegłego roku wzięliśmy na spytki Zenona Durkę, dyr. Miejskiego Ośrodka Kultury w Legionowie. Obok podsumowania mijającego sezonu kulturalnego, zdradził też główne założenia i plany na kolejny. Wraz z kilkoma nazwiskami, których samo tylko brzmienie może wywołać u fanów gęsią skórkę.

No więc jaki będzie kolejny rok w miejskiej kulturze? „Powtórka z rozrywki” czy również coś, czym MOK mieszkańców zaskoczy?

Wszystko to, co legionowianie sobie cenią i do czego są już przyzwyczajeni, ziści się po raz kolejny. Ale myślimy też o wielkich targach, jarmarku sztuki na rynku. Ludzie to lubią, zwłaszcza że jest stulecie miasta i rynek powinien nawiązywać do istoty rynku starożytnego, gdzie odbywały się głosowania, gdzie – tak jak w Grecji – było centrum demokracji. A później rynku średniowiecznego, gdzie było kuglarstwo, zabawa i handel. Gdybyśmy zamknęli część ulicy Piłsudskiego, to można tam ustawić 100-200 różnych podmiotów. Nie mówię, że będą sprzedawać kapustę kiszoną i ogórki, ale dlaczego nie miód? Dlaczego nie rękodzieło artystyczne? Dlaczego nie drobną biżuterię czy obrazy? Dlaczego ma nie być kilku animatorów tworzących pewną pozę artystyczną? A dlaczego nie na przykład mały przegląd muzyki weselnej? Niech sobie ludzie popatrzą. A dlaczego nie jakiś kwartet smyczkowy? Niech to żyje, powiedzmy, przez trzy dni: piątek, sobotę i niedzielę. Niech ludzie przyjdą i zainteresują się czymś, jak będzie pogoda.

Ano właśnie, deszczu takie imprezy nie lubią. No i czy jest Pan pewien, że dopiszą twórcy?

Jeżeli w naszej galerii „Ratusz” wystawiało się już kilkuset różnych artystów, dlaczego mają nie przyjechać i nie zrobić tego na rynku? Fajne targi sztuki były niedawno w siedzibie firmy Koperfam – takie połączenie biznesu ze sztuką. My możemy to zrobić bardziej ludycznie, bardziej otwarcie, przy okazji święta Legionowa. Jestem gotów się tego podjąć, a czy będzie zainteresowanie miasta i społeczeństwa? Tak, myślę że tak.

To na razie plany. A co z imprezami stanowiącymi kulturalne wizytówki miasta?

W tym roku na JazzJam wystąpi Leszek Możdżer. Przymierzaliśmy się do niego od trzech lat. Ale ja jestem osobą bardzo cierpliwą i czekałem, aż troszkę odpuści finansowo. Poza tym pan Możdżer nie bardzo chciał grać na instrumentach, które były wtedy w mieście. A jak kupiłem fortepian firmy Kawai, który zresztą bardzo sobie chwalił grający u nas w ubiegłym roku Adam Makowicz, sytuacja uległa zmianie. Leszek Możdżer wystąpi za stosunkowo niewielkie pieniądze. Nie powiem, jakie, ale według wersji sprzed dwóch lat opuścił ze swego honorarium około 12 tys. zł. No to już jest coś. Zagra też w Legionowie Adam Bałdych – wielki skrzypek jazzowy, wielka gwiazda. W zasadzie największa na świecie, jeśli chodzi o jego możliwości. Jeszcze nie jest wylansowany, ale to europejskiej klasy muzyk. Będą też oczywiście inne jazzowe znakomitości.

Ale nie tylko jazzem miasto żyje…

Może wrócimy do muzyki poważnej. Od jakiegoś czasu rozmawiam z panem, który chce założyć w mieście orkiestrę symfoniczną Camerata Legionovia. Rozmawiał z władzami miasta, a te skierowały go do mnie. Spróbujemy dać mu szansę, aby taką orkiestrę stworzył. Na razie za małe środki, bo ta orkiestra ma być tworem non profit. Mam nadzieję, że mu się to uda. Pierwszy koncert miałby się odbyć w marcu, a dyrygowałby nim sam Jerzy Maksymiuk. Jeśli chodzi o Dni Legionowa, jesteśmy „po słowie” z Agnieszką Chylińską. Może będzie też Ryszard Rynkowski? Jest bardzo popularny, a „zdublował” swoją popularność poprzez pewne obyczajowe kwestie, które społeczeństwo uwielbia. Obok nich pojawią się też inni dobrzy wykonawcy, znane i lubiane festyny, koncerty, choinki – robimy je, bo jest na to zapotrzebowanie, jest tradycja. Są i będą imprezy bardzo ludyczne, znajdzie się też miejsce dla tych dość elitarnych.

A znajdą się także na te drugie chętni? Jak wygląda apetyt legionowian na propozycje wymagające więcej skupienia niż produkcje z gatunku disco polo?

Były obawy, że na przykład na JazzJam, jak będą darmowe wejściówki, to się nagle pojawi grupa osób, która wszystko „wciąga nosem” – bo za darmo. Okazało się, że owszem, były takie przypadki, ale te osoby wytrzymały kilkanaście minut i wyszły. No bo nikt nie będzie siedział na zjawisku, którego nie lubi. I teraz ludzie, którzy zauważyli, że to nie dla nich, już nie biorą darmowych wejściówek. Wytworzyła się natomiast widownia, który lubi jazz i go potrzebuje. Chociaż nie ma go u nas aż tak dużo: jest wspomniany JazzJam, no i kilka koncertów w roku. Co do „powagi”, na Legionowski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej przychodzi średnio około stu osób. To jest też stała widownia, która uczyła się z nami postrzegać muzykę poważną jako zjawisko ciekawe. To widownia w jakimś tam stopniu wychowywana przez 10 lat w Salonie Artystycznym na Targowej. Tam jest 40 miejsc, a często przychodzi 60-70 osób. Obok nich jest jeszcze grupa ludzi przychodzących na wielką gwiazdę – taką jak choćby Konstanty Andrzej Kulka. W sali widowiskowej ratusza słuchało go prawie 300 osób, czyli więcej niż znajduje się tam miejsc siedzących. Krótko mówiąc, jestem optymistą.

rozmawiał Waldek Siwczyński

Poprzedni artykułMistrz z chłodną głową
Następny artykułPolanie a polewanie
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.