Na swoich spotkaniach spółdzielczy radni rozmawiają zwykle o wielu sprawach. Ale kwestie związane z bezpieczeństwem i porządkiem publicznym zawsze są dla nich priorytetem. Co w styczniu potwierdzili członkowie Rady Osiedla Sobieskiego, skupiając się na problemie odwiedzających miasto dzików. A właściwie dzików, które w Legionowie już, de facto, zamieszkały, mocno wchodząc wielu ludziom w szkodę.
Problem, jak wiadomo, nie jest nowy. – Trwa to już chyba drugi rok, reakcji nie ma, a my, mieszkańcy, jesteśmy narażeni na kontakt z tymi zwierzętami. I ludzie pytają, co jest tego powodem? Śmiem twierdzić, że zarówno władze powiatowe, jak i miejskie powinny się tu dogadać i czym prędzej coś z tym fantem zrobić. Nawet jeżeli trzeba „uderzyć” z tą sprawą gdzieś wyżej – uważa Danuta Ulkie, przewodnicząca Rady Osiedla Sobieskiego. Mieszkańcy, jak twierdzi jej długoletnia szefowa, po prostu się dzików boją. – Dzieci idące do szkoły albo mamy prowadzące dzieci do żłobka czy przedszkola nie powinny ze strachu chować się po klatkach.
Miasto, choć nie jest właścicielem dzików i brak mu prawnych narzędzi do walki z nimi, stara się robić, co może. Działania prowadzi na kilku polach. – Pierwszy element to kwestia samego bezpieczeństwa, czyli wtedy, gdy dziki przebywają zbyt blisko ludzi lub ich atakują – wówczas następuje próba ich przegonienia w miejsce odległe od siedzib ludzkich, a więc na obrzeża miasta, do lasu. Trzeba bowiem pamiętać, że na terenach zurbanizowanych nie wolno strzelać do dzików, jak robi się to w lasach. Drugi element to edukacja. Cały czas powtarzamy, poprzez media czy ulotki, aby ludzie nie dokarmiali dzików, wyrzucając odpadki organiczne w pobliżu zabudowań, bo to właśnie szczególnie przeciąga dzikie zwierzęta, niekoniecznie tylko dziki, na tereny zurbanizowane – mówi Piotr Zadrożny, zastępca prezydenta Legionowa. W ramach zniechęcania leśnych gości do wizyt w mieście wysypywany jest również specjalny środek, odstraszający je swoim zapachem. – Staramy się też rozmawiać z różnymi decydentami, bo ten problem jest złożony i podejmowane w związku z nim działania zależą od wielu osób. Ostatnio wystąpiliśmy do Starostwa Powiatowego o to, aby wyznaczony został – jak to było przed pandemią – koordynator, który zajmowałby się całokształtem działań wobec dzikich zwierząt na terenie powiatu. Bo dziki nie znają granic administracyjnych i te same stada przebywają na terenie naszego miasta, jak i sąsiednich gmin, w Jabłonnie czy Chotomowie. W związku z tym potrzebne są tu szersze działania.
Miłośnicy zwierząt czasem go wprawdzie bagatelizują, ale problem jest poważny. Co pokazał niedawny incydent w Trójmieście, kiedy dorosły dzik bez wyraźnego powodu zaatakował i poturbował 55-letnią, spokojnie idącą kobietę. – Nie jest powiedziane, że takie coś nie stanie się w Legionowie. Bo upowszechnia się sytuacja, gdy przyzwyczajamy się, jako mieszkańcy, że dziki funkcjonują wśród nas; że wychodzi się z bloku, ze sklepu czy z samochodu i widzi stado dzików, nie wiedząc jak się wobec nich zachować. I może w końcu dojść do tego, że ten niechciany przez różne instytucje problem eskaluje na tyle, że nastąpi jakiś groźny wypadek – stwierdziła podczas spotkania Monika Osińska-Gołaś, kierownik administracji osiedla Sobieskiego.
Z perspektywy legionowskiej spółdzielni mieszkaniowej, lecz także ratusza, panoszenie się dzików przynosi dodatkowe zagrożenie: dla publicznych finansów. Chodzi przede wszystkim o koszty rekultywacji notorycznie przez nie niszczonych terenów zielonych. – W skali miasta widać, że doprowadzenie do porządku miejsc zniszczonych przez dziki wygenerowałoby ogromne pieniądze. A w naszej sytuacji są to wydatki, które – nie oszukujmy się – uderzą w mieszkańców. Przecież nikt z pracowników spółdzielni czy jej prezes nie dodrukują sobie pieniędzy, tylko kosztami rekultywacji będą obciążeni mieszkańcy – dodała administratorka. Ich reprezentanci w radzie osiedla stanowczo by sobie tego nie życzyli. Podobnie jak władze miasta, którym jednak wiążą ręce przepisy. A tymczasem dziki już dawno przestały się ludzi obawiać, więc ciągną do miasta, gdzie jest cieplej i łatwiej zdobywa się żywność. – Oprócz tej zakładki „bezpieczeństwo”, czyli podejmowania doraźnych działań, nam oficjalnie nie wolno wydawać na dziki pieniędzy. Nie wiem, czy macie państwo świadomość, że instytucje nadzorujące finanse samorządu takie wydatki kwestionują, mówiąc: „Popełniłeś przestępstwo, wydając pieniądze na zwalczanie dzików – oznajmił zdziwionym spółdzielcom Piotr Zadrożny.
Przed blisko dekadą, przy poprzednim oblężeniu miasta przez dziki, prawo pozwalało na ich odłów i przesiedlanie. Teraz, przy roznoszonym też przez nie afrykańskim pomorze świń, nie wolno już dzików wywozić. Pozostają tylko uśmiercanie i utylizacja. Ewentualnie przepędzanie, co w kooperacji z myśliwymi starają się robić strażnicy miejscy. – Mieliśmy zgłoszenie, że w weekend dziki pojawiły się gdzieś przy Pałacowej i Granicznej. I rzeczywiście tam były, ale nie otrzymaliśmy w tej sprawie żadnego telefonu od mieszkańców. Więc one pewnie pojawiły się na chwilę, bo generalnie ten wywołany przez nas wcześniej hałas skutecznie je przegonił. W ramach naszych działań nawiązaliśmy ścisłą współpracę z kołami łowieckimi, które mają w swoim zasięgu poszczególne części miasta – poinformował Adam Nadworski, komendant Straży Miejskiej w Legionowie. W połączeniu z innymi akcjami, w tym dokarmianiem dzików w lesie, zaczęło być widać jej pozytywne rezultaty. – Jeżeli dzik dostanie porcję dobrego jedzenia, w tym przypadku kolbę kukurydzy, zostaje w lesie. Właśnie tak one były tam wcześniej nęcone. I jeżeli zajdzie taka potrzeba, będziemy chcieli to powtarzać. Zrobiliśmy to bardzo spontanicznie, ale myślę, że na razie skutecznie i dziki się nie pojawiają. Jak długo to będzie trwało, nie wiem. Ale wiem, że w swoich kompleksach leśnych koła łowieckie rozkładają kukurydzę, aby dziki jednak nie przychodziły do miasta – dodał komendant Nadworski.
I o to właśnie chodzi większości jego, mocno już zniecierpliwionych, mieszkańców. – My czekamy, wręcz żądamy podjęcia działań, dzięki którym na ulicach i chodnikach naszego pięknego Legionowa poczujemy się bezpieczniej – nie ukrywa Danuta Ulkie. Pragnąc to jak najszybciej mieszkańcom zapewnić, ratusz chciał zatrudnić specjalistyczną firmę, która sprawnie wystawi dzikom „nakaz eksmisji”. Do ogłoszonego przez urząd miasta przetargu żadna z nich się jednak nie zgłosiła.