Zastanawialiście się, czemu lud tak rajcuje lektura, wróć, przeglądanie codzienników z superekspresowymi faktami? Pewnie nie, bo i po co? Grać wszak mają one na emocjach, a nie wywoływać refleksje lub próby analizy zjawiska. Ale naukowcy, oczywiście amerykańscy, już się tym zajęli. Nie odkrywając zresztą Ameryki. Ponoć homo tabloidus najobficiej ślini się na widok wieści o seksie, mamonie, polityce, tudzież rozmaitych tragediach, najlepiej przeżywanych z dala od niego. W aspekcie personalnym wygląda to tak, że – nic nie ujmując komercyjnej atrakcyjności pana Henia, któremu TIR staranował stodołę oraz pani Krystyny noszącej w żołądku zaszytą przez chirurga flaszkę po Gorzkiej Żołądkowej – uwielbiamy oglądać osoby powszechnie uznawane za znane, w sytuacjach dalece, nazwijmy je, kłopotliwych.
Szansonistka bez gaci, nawalony aktor, bełkoczący polityk, rozchełstany urzędnik na biesiadnej części wyjazdowego szkolenia – to dopiero się czyta! Zwłaszcza opatrzone dobitnym komentarzem jakiegoś mistrza ciętej słownej chłosty. Są wśród owych celebrytów tacy znani tylko z tego, że są znani. Są także – tu prym wiodą politycy – wyjadacze, którzy z wtopy potrafią zgrabnie się wywinąć, ba, jeszcze zyskać na popularności! Paradoks? Wcale nie. Czemu poddani wybaczyli ongiś greckiemu premierowi kochankę i nieślubne pacholę, a makaroniarze byli dumni z tryskającego viagorem Sylwka? Ano dlatego, że ci ONI, ze świecznika, okazywali się być tacy jak MY. Ze wszystkimi wadami, słabościami i gafami. Jakże to pokrzepiające, jakże normalne. Fajni goście. Różni od typów, którzy po demaskujących publikacjach, zamiast odpokutować brak czujności, nurkują w plotkarskim bajorku, węsząc za źródłem przecieku. Bo przecież „co ludzie powiedzą?!”. Oto dulszczyzna w najczystszej postaci, tyle że nie literacka, lecz życiowa. Zapominają jeno, ważniacy, że te gdaczące medialne kaczki czytelnicy tak naprawdę mają tam, gdzie imć Dulski swą familię, mówiąc pamiętne: „A niech was wszyscy diabli!!!”. Albo i głębiej.