Przechodnia przychodnia

Wbrew znanemu powiedzeniu, szlachcic na zagrodzie już nie jest u nas równy wojewodzie. Samorządowiec tym bardziej. Widać przysłowiowe mądrości narodu, co zresztą zrozumiałe, wraz z jego tumanieniem tracą na znaczeniu. W efekcie, pragnąc tchnąć w swe obejście racjonalizatorskiego ducha, gospodarze powiatu dostali od mazowieckiego namiestnika cepem. Gdyby pacykować legionowską przychodnię chcieli jego partyjni kumple albo sojusznicy, a to co innego – glejt podałby im na tacy. Ale inicjatywy politycznych antagonistów, choćby nawet zdrowo miały się ludowi przysłużyć, trzeba w trymiga kosić! Bo a nuż przypadkiem zajarzy, że dobrze może mu zrobić nie tylko aktualna władza.

Krętymi drogami chadza polityczna logika, szeregowy dostarczyciel głosów szybko by zbłądził. Dlatego warto przełożyć – skądinąd wołające o pomstę do Nowogrodzkiej – veto pana Zdziśka na sytuację dla pacjenta jaśniejszą. I w równym stopniu chorą. Wyobraźmy więc sobie, że Wiejscy decydenci oraz reszta narodu są mężem i żoną. Czysta perwersja, prawda? Pójdźmy jednak krok dalej: ponieważ współżycie zaczęło u nich kuleć, PO ośmiu latach następuje rozwód. Do alkowy wkracza nowy małżonek i ze wszystkich sił haruje na wdzięczność lubej, nocami wyrabiając nawet 500 procent normy. Z plusikiem. Tymczasem odtrącony samiec nadal walczy o jej względy. I tuż pod skromną kawalerką nowej pary chce stawiać piękny dom. Lepiej znając dawną połowicę, dobrze wie, że ta dałaby się za niego pokroić. Zwłaszcza chirurgowi. Niestety, to właśnie rywal musi klepnąć pozwolenie na budowę. Cwaniak oczywiście domyśla się, czym ono pachnie – rozstaniem. Dlatego odmawia i słowa nie PiSnąwszy żonie, dalej robi u niej za maczo. Z nadzieją, że niebieskiego wigoru stanie mu na więcej niż jedną kadencję.