Co wspólnego mają ze sobą dziennikarz i praktykujący chrześcijanin? Ano to, że raz na jakiś czas posypują sobie głowy popiołem. Ten pierwszy co prawda nie dosłownie, jednak metaforyczną pokutę odbębnić tak czy inaczej musi. Z wyjątkiem pismaków z mediów będących na garnuszku lub celowniku władzy. Im błędy są obce, gdyż pod presją srebrników albo karabinu głoszą wyłącznie dobrą nowinę. To wygodne, bo nawet jeśli zmieni się wierchuszka, teksty i tak pozostają te same. Ale do rzeczy.   
    Kilka tygodni temu, zaczynając w tym miejscu kolejny tekst z cyklu: co mi ślina na palce przyniesie, twierdziłem, że „młódź pewnie tego nie wie, sklerotycy zdążyli już zapomnieć”. I w dalszej części dzieła, bez świadomości wejścia komuś w szkodę, klepałem androny, głównie na temat dawnych książek życzeń i zażaleń oraz ich współczesnego, wirtualnego potomstwa. Rychło przekonałem się, że w XXI wieku skargi wciąż można też wnosić analogowo, a spisane ręcznie na papierze osobiście, acz symbolicznie rzucić w twarz winowajcy. Czyli mnie. „Jak redaktor, który odebrał zapewne stosowne wykształcenie (ech, pomarzyć… – przyp. WS), w ten sposób, na forum publicznym może odnosić się do osób starszych. Jest to wprost oburzające!!!” – wykrzyczała w swym piśmie do szefa „Miejscowej” pani Barbara. „Nikt nie wywleka na łamach prasy, ironicznie z nich drwiąc: sercowców, rakowców, udarowców itp”. – kontynuowała poszkodowana, domagając się przeprosin i zastosowania wobec mnie „odpowiednich sankcji”. Co do nich, trwają negocjacje: ja proponuję publiczne batożenie, zaś tow. Tomasz obstaje, wzorem starożytnych komunistów, przy złożeniu samokrytyki. Zanim coś ustalimy, niniejszym serdecznie urażoną Czytelniczkę przepraszam, mając zarazem nadzieję, że mój bezwiedny występek rychło pójdzie w zapomnienie.
    Co teraz? Czy nigdy nie napiszę, że zawałowcom ulżyło i kamień spadł im z serca, chorzy na nowotwór wycofali się z czegoś rakiem, a pacjenta z udarem ze złości zalała krew? Wątpię. Fakt, nad Wisłą bawienie się w ten sposób słowem jest ryzykowne, bo Polacy to nacja „pretensjonalna”, na punkcie swej godności wyjątkowo wrażliwa, w walce o honor uwielbiająca ciąć szabelką powietrze lub gałąź, na której siedzi. Na szczęście mam immunologiczny immunitet: jako alergik mogę na to kichać.