Z politykowaniem jest trochę tak jak z jaraniem szlugów: początkowo smakuje kiepsko, bo nie każdemu na świeczniku wygodnie, no i raz na jakiś czas trzeba publicznie coś z pozoru mądrego wydukać. A bywa to dla wielu notabli niewysłowiona tortura. Kiedy jednak raz i drugi sztachnie się taki działacz solidną dietą, wciągnie do płuc upajający aromat władzy, przerobi oponenta na popiół – wizja zerwania z nałogiem pali go niczym żar w gaciach. Pół biedy, jeśli ktoś tlącą się w nim potrzebę robienia ludziom dobrze chce i potrafi przenieść na inne, non profitowe pola. Ale takich z zapalniczką szukać. Większość, niczym towarzysz Gomułka, władzy raz zdobytej najchętniej nie oddałaby nigdy. Jej realny zakres ma znaczenie tylko dla rozgrywających, częstujących resztę bandy blichtrem i zaszczytami. To elita. Planktonowi wystarcza mandat. On pozwala dopieścić ego, wspomóc konto i – kto puszczał dymka, ten wie – zwyczajnie poczuć się lepiej.

W tej całej idylli jest wszak spory feler. Demokratyczny poker przewiduje bowiem co kilka lat wyborcze sprawdzanie rządzących. W Rosji, pUNocnej Korei czy na Białorusi jakoś sobie z tą upierdliwą formalnością radzą. My się dopiero uczymy. Szczególnie pilni są samorządowcy. Dobrze wiedzą, z kogo zrobić wyborczą lokomotywę i w jakie struny uderzyć, żeby w głosujących zagrała chęć zrewanżowania się krzyżykiem. O tym, że po ogłoszeniu wyników ciągnący listę tuz odczepia się od składu, torując drogę wiceliderowi, wyborcy szybko zapominają. A przecież dali się zrobić w urnę. Tak samo jak wtedy, gdy po raz kolejny zaufali wielokrotnie powtarzanej obietnicy lub poparli kandydata, który z ich rzeczywistym faworytem wspólne miał tylko nazwisko. Choć jak cynicznie udowodnił Twój Ruch, wystawiając na Podkarpaciu niejakiego Aleksandra Kwaśniewskiego, czasem też imię. Sęk w tym, że wraz nastaniem okręgów jednomandatowych skończy się załatwianie diety koledze z listy. Pójdzie na nią tylko zwycięzca. Nieważne: lepszy czy gorszy – na pewno najpopularniejszy. I to w trakcie partyjnych narad wprowadza rosnące zamieszanie. „Małe” wybory przestaną już odzwierciedlać układy z wielkiej polityki. Może się okazać, że wabiącym grupowo pewniakom dadzą popalić słabo znani soliści. Kiepy wizją swej bezradności są mocno przygaszone.      

Poprzedni artykułZaglądali do kieszeni
Następny artykułGiełda dla swoich
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.