Niejaki Jan Kochanowski, zamieszkały w Czarnolesie przy ulicy Lipowej, jak samo nazwisko wskazuje, do kochania był pierwszy. W historii rodzimej literatury zapisały się głównie dwa jego miłosne zadurzenia: jedno nieszczęśliwe, do przedwcześnie zmarłej córki, oraz bardziej popularne, ulokowane w tym, czym każda żyjąca istota mniej lub bardziej się cieszy… a właściwie nie cieszy – w zdrowiu. Mądry ten człek już wieki temu zauważył, że to trudne do nabycia dobro ceni się dopiero po jego stracie. Jasne, inaczej (czytaj: wcale) zwraca na nie uwagę krzepki nastolatek, inaczej zaś osobnik, który w trakcie wdrapywania się po schodach na pierwsze piętro wyraźnie czuje, że zasłużył na miano homo sapie-ns. To normalne. Zdrowotną zadyszkę łapiemy dopiero z biegiem lat, dostrzegając po drodze istnienie narządów, jakich nigdy byśmy się w sobie nie spodziewali. Ewentualnie dotkliwie cierpiąc z powodu postępującej atrofii elementów, na których funkcjonowaniu – z racji przysparzanej za ich pośrednictwem frajdy – najbardziej nam zależy. Cóż, jak w Charkowie wycharczał Artur Boruc po porażce z Ukraińcami: „Życie”.

Piszę te banalne banały świeżo po dwóch ważnych doświadczeniach. Na mój słabo chroniony przed słońcem rozum powinny one stać się dla większości z nas niczym w Izraelu pójście w kamasze – obowiązkowe. Ze szczególnym uwzględnieniem patologicznych malkontentów oraz ciułaczy doczesnych dóbr wszelakich, łaknących kolejnego wcielenia swego „ajfona”, wymiany blaszanej puszki na kółkach albo trzydziestej ósmej pary butów. Bo dopiero kontakt z ciężko chorym człowiekiem – nieważne czy chodzi o nafaszerowanego optymizmem Rafała, który jeszcze niedawno lekarzy widywał głównie w medycznych telenowelach, czy o cierpiące od urodzenia dzieciaki, całymi latami nabywające umiejętności przez tzw. normalnych ludzi nawet niedostrzegane – pozwala z dostatecznego dystansu spojrzeć na żałosną małość codziennych problemów, problemików i problemiątek. Wielu więźniów, w ramach pilotażowego programu pozwalającego im pracować w szpitalach czy hospicjach, już taką szansę dostało. Teraz czas pomyśleć o ludziach zapuszkowanych w ciasnej celi jałowego konsumpcjonizmu. Od razu wolności pewnie nie zaznają, ale może życie przestanie być z ich perspektywy w kratkę.

Poprzedni artykułWreszcie jest
Następny artykułSLAbość jest mu obca
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.