Wiele spośród eksponatów wystawianych w legionowskim Muzeum Historycznym to dary pochodzące od okolicznych mieszkańców. Często, dla dobra całej społeczności, nie wahają się oni rozstać nawet z cennymi pamiątkami rodzinnymi. Tak właśnie postąpiła Alina Syguła, córka zmarłego w lipcu tego roku płk. Stanisława Sierawskiego, ofiarując miejskim muzealnikom przedmioty, które zostały jej po ojcu.

Los kombatanckich pamiątek po pułkowniku Sierawskim był przesądzony już od dawna. – Zawsze interesowały mnie sprawy historyczne związane z moim tatą. I cokolwiek do niego przychodziło, ja to przeglądałam, a jak już wszyscy obejrzeli, to zabierałam. Miałam taką specjalną komodę, którą dostałam od taty i była ona właśnie na te rzeczy i leżały tam one od lat. W momencie, kiedy się dowiedziałam, że będzie możliwość przekazania ich do muzeum, przejrzałam je i okazało się, że jest tego bardzo dużo. Wszystko oddałam i jestem z tego powodu szczęśliwa – mówi Alina Syguła, córka Stanisława Sierawskiego. Szczęśliwy byłby też, jak zapewnia, jej zasłużony tata. – Bardzo by tego chciał, zresztą wspominałam mu, że będzie taka możliwość. Myślałam nawet o muzeum w Modlinie, ale skoro udało się na tych terenach, tym lepiej. Byłby szczęśliwy, bo on troszeczkę lubił te zaszczyty. Nawet kiedy nie miał siły, a dostał jakieś odznaczenie, miał przyjechać jeden czy drugi minister i pytałam „Tato, dasz radę?”, odpowiadał „No nie wiem, nie wiem”. Ale jak już było bliżej, to się zgadzał. Zawsze powiedział parę słów i wszystko się odbywało.

Bez przeszkód odbyła się również skromna muzealna uroczystość. Oprócz pracowników placówki, przyjaciół oraz członków rodziny pułkownika pojawili się też na niej w honorowej asyście harcerze z Chotomowa. Nieprzypadkowo, bo w gminie Jabłonna jej późniejszy honorowy obywatel spędził właściwie całe swe długie życie. – Pan pułkownik Stanisław Sierawski urodził się w 1915 roku w Olszewnicy Starej, a więc niedaleko Legionowa, a wówczas jeszcze Jabłonny Nowej. Był od zawsze związany z naszą ziemią. Przede wszystkim zapamiętaliśmy go jako prawdziwego, autentycznego kombatanta, który w 1939 roku walczył w obronie Twierdzy Modlin. Stało się to w ten sposób, że w 1937 roku został powołany do odbycia służby wojskowej w 32 Pułku Piechoty, który stacjonował właśnie w Twierdzy Modlin. Kiedy wybuchła wojna, siłą rzeczy walczył on jako jej obrońca, na linii Janówek-Góra w plutonie granatników. I w czasie walk zasłużył się, awansując do stopnia plutonowego. Był żołnierzem niezwykle ofiarnym, dowódcą pododdziału, który wyróżnił się w walce. I to jest jego wielka zasługa – uważa dr hab. Jacek Szczepański, dyr. Muzeum Historycznego w Legionowie.

Wielka, lecz co istotne, niejedyna. Po wyjściu z obozu jenieckiego pan Stanisław wrócił bowiem do domu i zaczął aktywnie działać w konspiracji. – Był więc takim kombatantem nie tylko związanym z Armią Krajową, ale również z Wojskiem Polskim. I chyba też ostatnim żyjącym, który pamiętał walki w obronie Modlina, bo zmarł w wieku 107 lat. Tak więc mieliśmy do czynienia z osobą naprawdę zasłużoną, ze świadkiem historii – człowiekiem, który walczył i 1939 i w 1944 roku. Doceniły to również, niezależnie od opcji politycznej, władze państwowe: minister obrony narodowej, premier i prezydent przekazywali mu pamiątki, dyplomy uznania, flagę. Był to taki bohater dla wszystkich – dodaje dyrektor muzeum.

Według słów córki pułkownika, im stawał się starszy, tym częściej wracał myślami do wojennych przeżyć i chętniej o nich opowiadał. Nie tylko członkom rodziny, ale też dziennikarzom czy badaczom dwudziestowiecznej historii. – Jak byłam dzieckiem, to nie bardzo. Jakoś się o tym nie mówiło. Ale później coraz częściej. Kiedy poszedł do obozu do Mławy, było bardzo zimno. Powtarzał, że nie było jedzenia, że wielu jego kolegów zginęło. Tato był dowódcą granatnika. Poszedł do służby czynnej i po prostu tam, w Modlinie, zastała go wojna. Opowiadał o swoich dowódcach, wspominał, jak składali broń – mówi pani Alina. Chociaż wtedy w Modlinie Stanisław Sierawski musiał się poddać, później i już po wojnie, w codziennym życiu, starał się tego unikać. Dlatego również pod tym względem stanowił dla najbliższych wzór do naśladowania. – Był z tego pokolenia, że nie był taki, żeby można by mu było siadać na kolanach czy się przytulać. No ale jak potrzebna była jakaś rada, to nie zawodził. Teraz, jako już dorosła osoba, cenię w nim to, że był twardy, nie przejmował się, jeśli słyszał jakieś niepochlebne opinie. Czego wciąż się uczę, bo niestety nie mam takiej cechy charakteru. A jednocześnie nie lubił się podlizywać czy o coś zabiegać. Po prostu szedł do przodu.

Dzięki darowi rodziny zmarłego kombatanta legionowskie muzeum wzbogaciło się między innymi o jego mundur, kolekcję odznaczeń i medali oraz dokumenty wojskowe. Teraz, jak w przypadku każdego nowego eksponatu, zajmą się nimi specjaliści. – Wszystkie te przedmioty będziemy stopniowo opisywać i udostępniać. Będziemy też starali się przedstawić całą sylwetkę pułkownika Sierawskiego. Myślę, że niektóre rzeczy, jeżeli będą tego wymagać, poddamy konserwacji. Oglądamy ten zbiór, analizujemy go i zastanawiamy się, jak go posegregować, czyli musimy po prosty wykonać taką typową muzealniczą pracę. I wykonamy ją z przyjemnością – zapewnia dyr. Jacek Szczepański. Będzie ona też zapewne towarzyszyć osobom, które w przyszłości postanowią całą kolekcję obejrzeć. Miło mieć przecież świadomość, że obcuje się z pamiątkami, jakie zostawił po sobie prawdziwy bohater.

Poprzedni artykułNowa „Miejscowa na Weekend”
Następny artykułPouczające klocki
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.