Kiedy po blisko czterdziestu latach pracy sekretarz miasta odeszła na emeryturę, wraz z nią legionowski ratusz pożegnał cząstkę swej historii. I tej samorządowej, i tej mniej popularnej, rodem z poprzedniego ustroju. Tymczasem, choć miejskie realia schyłkowej komuny wspomina się rzadko, warto zachować je w pamięci. Choćby po to, aby umieć dostrzec różnice pomiędzy kolejnymi odsłonami RP. Różnice często fundamentalne.

Danuta Szczepanik, która pracę w Legionowie rozpoczęła w 1982 roku jako inspektor do spraw Rady Narodowej, jest skarbnicą wiedzy na ten temat. Wiedzy często dla wielu mieszkańców zaskakującej. Zwłaszcza tych nieco bardziej zainteresowanych tym, co działo oraz dzieje się na szczytach lokalnej władzy. – Było wtedy… 82 radnych, 9 komisji, a siedziba inspektora znajdowała się w sekretariacie naczelnika i zastępcy naczelnika miasta. W tym samym sekretariacie były też kancelaria oraz centrala telefoniczna. Tak więc warunki mieliśmy dość trudne, ale za to panowała wśród nas miła, rodzinna atmosfera – wszyscy byliśmy razem. Dopiero później, kiedy po kilku latach powstało Biuro Rady Narodowej, to miało ono już swój maleńki pokój i warunki mieliśmy wtedy zupełnie inne: swoja szafa, swoje biurko, swoje krzesło. To był w tamtych czasach luksus – wspomina Danuta Szczepanik. Ów luksus nie obejmował jednak na przykład kserokopiarek ani komputerów. Zamiast nich były maszyny do pisania, a do kopiowania dokumentów służył powielacz znajdujący się w biurowcu… spółdzielni mieszkaniowej.

Rzecz jasna socjalizm rzucał swój cień także na inne aspekty funkcjonowania, stosując dawną nomenklaturę, magistratu. O samorządności, jeśli komuś w ogóle przyszłoby to do głowy, można było wtedy najwyżej pomarzyć. – Przed zmianą ustroju nawet kupno firanek czy samochodu, kupno czegokolwiek musiało nastąpić za zgodą… Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy. Wszystkie plany inwestycyjne musiały być ujęte nie w naszym budżecie, lecz gdzie indziej – mówi urzędniczka. Dziś to nie do pomyślenia, a kiedyś stanowiło normę.

Jeszcze zanim zmienił się ustrój, Danuta Szczepanik zdążyła zostać sekretarzem urzędu, później zaś – tu ciekawostka – wiceprezydentem miasta. Aż w końcu opadła Żelazna Kurtyna i legionowscy urzędnicy mogli wreszcie sami gospodarzyć na swoim. Zakup pierwszego pojazdu dla miejskich strażników pokazuje, jak wówczas przecierało się procedurom nowe szlaki. – Straż Miejska dostała zgodę na kupno samochodu, reklamówkę z pieniędzmi, no i trzeba było jechać i kupić go na giełdzie, bo innej możliwości nie było. Wtedy pan Wojciech Jeutte, ówczesny wiceprezydent Legionowa, zaproponował, żeby ze strażnikami pojechał jeszcze ktoś, może jako świadek, no i padło na mnie – bo nie znam nikogo na giełdzie, nie jestem strażnikiem i nie będę jeździła tym samochodem, więc mogę pojechać jako „przyzwoitka” i ten samochód kupić. Spodobał nam się żółty duży fiat (tak określano produkowanego na licencji w Polsce fiata 125 p – przyp. red.). Jego właściciel zakomunikował, że auto jest w dobrym stanie, po przeglądach, ale chciał, żeby transakcji dokonać u niego w domu, a nie na giełdzie. Wtedy powiedziałam komendantowi (Ryszardowi Gawkowskiemu – przyp. red.), że owszem, pojadę do tego człowieka, ale pod warunkiem, że tym samochodem sama przyjadę później do Legionowa – uśmiecha się Danuta Szczepanik. Propozycja została przyjęta. – Kiedy dokonaliśmy transakcji, podpisaliśmy dokumenty i kupiliśmy ten samochód, to oczywiście wracałam nim do Legionowa jako kierowca. Komendant dotrzymał słowa. Co ważne, samochód rzeczywiście był dobry i się nie psuł

Choć może nie tak dobry, a już na pewno nie tak cudny i wspaniały, jak motoryzacyjna miłość pani sekretarz. W „cywilu”, o czym mało kto wie, przyznającej się do fascynacji ujarzmianiem mechanicznych koni. – Nie posiadałam wówczas własnego samochodu, ale miałam swój motorower, w którym byłam zakochana po uszy. Miał błękitny kolor i był naprawdę piękny. Kiedy go kupiłam, to w miejscowości, w której wtedy mieszkałam, byłam jedyną dziewczyną jeżdżącą motorowerem. I później oczywiście przyprowadziłam go ze sobą tutaj, do Legionowa – opowiada pani Danuta.

Dziś po pięknym motorowerze zostały tylko fotografie i wspomnienia. Tak samo jak po wielu innych miejscach, zdarzeniach oraz ludziach. Inna sprawa, że była już sekretarz miasta ma też plany na ciekawe spędzanie emerytury. Póki co niezbyt konkretne, ale z pewnością zakładające coś więcej niż aktywność jedynie we własnych czterech ścianach. – Nie chciałabym tylko siedzieć w domu, ponieważ wtedy szybko zapomina się to, czego się wcześniej nauczyło; to, co się pamiętało. Poza tym jakakolwiek praca w jakimkolwiek wymiarze powoduje, że trzeba na bieżąco śledzić przepisy. Wystarczy, że człowiek na pół roku się z tego wyłączy i tak naprawdę można później powiedzieć, że już niewiele potrafi. Na razie nic konkretnego jeszcze nie wiem. Prowadzę różne rozmowy i zobaczę. Na początek chciałabym odwiedzić członków swojej rozsianej po kraju rodziny, bo mam w tym zakresie spore zaległości. Ponieważ i tak nie można teraz wyjechać gdzieś w celach wypoczynkowych, przynajmniej to powinno udać mi się zrobić. Zobaczymy. Mam nadzieję, że będzie jeszcze kiedyś okazja, żeby o tym porozmawiać – mówi Danuta Szczepanik. A może też jeszcze raz powrócić w rozmowie do legionowskiej przeszłości, widzianej z perspektywy osoby odpowiedzialnej za funkcjonowanie administracyjnego serca miasta…? Z pewnością wciąż byłoby co wspominać.

Poprzedni artykułCiężkie ręce, ciężkie zarzuty
Następny artykułDo kitu z kitami!
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 52-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od blisko dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.