Gdyby zapytać legionowian, kim był Stefan Gawryszewski – patron jednej z miejskich ulic, mało kto udzieliłby właściwej odpowiedzi. A biorąc pod uwagę najnowsze informacje dotyczące tej postaci, zapewne nikt. Dopiero niedawno, w trakcie pracy nad książką „Peowiacy i ich losy”, dr hab. Jacek Szczepański ustalił, jaka była prawda.

Na początek legionowski regionalista uzyskał, skądinąd zaskakującą, informację, że Stefan Gawryszewski w rzeczywistości… nosił imię Antoni. Fakty na temat jego pojawienia się w tych stronach się jednak zgadzały. – Był peowiakiem, który nie należał do naszych oddziałów, tylko do oddziału Las Zbytki koło Wawra. I w listopadzie 1918 roku jego pododdział przyjechał do koszar w Jabłonnie, czyli w dzisiejszym Legionowie – przypomina dr hab. Jacek Szczepański.

O tym, że Antoni Gawryszewski przeszedł do lokalnej historii, zadecydowała jego śmierć z bronią w ręku. Jednak dopiero teraz, w rezultacie badań dyrektora legionowskiego Muzeum Historycznego, wyszło na jaw, jakie w istocie były jej okoliczności. – Do tej pory wierzyliśmy, byliśmy przekonani, że Gawryszewski poległ z bronią w ręku, atakując koszary niemieckie. Ale w świetle dokumentów wojskowych tak nie było. Okazało się, że rzeczywiście Gawryszewski został postrzelony, ale nie 11 listopada przez wojska niemieckie, lecz dopiero 28 listopada, jako wartownik, który ochraniał magazyny żywnościowe przed bandami rabunkowymi – dodaje autor książki „Peowiacy i ich losy (Jabłonna, Chotomów, Krubin, Wieliszew)”.

Dzięki wojskowej dokumentacji o tym tragicznym incydencie wiadomo całkiem sporo. – W nocy z 28 na 29 listopada nastąpił tam atak bandytów, którzy mieli broń i strzelali do wartowników. Właśnie wtedy Antoni Gawryszewski został postrzelony, po czym przewieziono go do garnizonowej izby chorych, a później do Szpitala Ujazdowskiego w Warszawie. I tam zmarł z wykrwawienia. Natomiast ta jego legenda śmierci 11 listopada została ukuta już w okresie międzywojennym, ale ona nie odpowiada rzeczywistości – zaznacza dr Szczepański. I z nieobcą wytrwałym tropicielom przeszłości skruchą przyznaje: – Ja też w nią wierzyłem. Pisałem nawet, że Gawryszewski zginął podczas ataku. Lecz był to przekaz, który na podstawie badań został sfalsyfikowany.

Teraz, skoro już wiadomo, jaka była prawda, nasuwają się co najmniej dwa pytania. Pierwsze dotyczące tego, czy wpisując właściwe imię patrona, należałoby zmienić tabliczki na ulicy Gawryszewskiego? Drugie zaś jeszcze ważniejsze: czy w kontekście rewizji poglądów na temat śmierci peowiaka, w ogóle powinny one tam wisieć? – To dobre pytanie: czy Antoni Gawryszewski zasługuje w Legionowie na ulicę? Myślę, że tak. Po pierwsze, działał w tajnym ruchu peowiackim, a po drugie to był 17-letni chłopak, który oddał swoje życie w obronie państwowego mienia. Bo przecież koszary, magazyny, służyły do tego, żeby tu powstała armia polska i można było tworzyć zręby niepodległego Wojska Polskiego. A ten młody chłopak chodził ofiarnie na warty i później chciał wstąpić do wojska, żeby walczyć o granice państwa. Nie było mu to jednak dane. Ale poświęcił swoje życie w obronie idei państwa, państwowego mienia, więc jak najbardziej ta ulica mu się należy – uważa Jacek Szczepański.

Ostateczna decyzja w tej sprawie, o ile oczywiście samorządowcy postanowią się nią kiedyś zająć, będzie należała do Rady Miasta Legionowo.

Poprzedni artykułSposób na ciuchy
Następny artykułRekordy na medal
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.