fot. arch.

Koniec roku to zwyczajowo czas podsumowań. W przypadku Legionovii KZB Legionowo dwanaście ostatnich miesięcy można podzielić na dwie części. Pierwsza to występy na drugoligowych boiskach, a druga to gra o jedną klasę rozgrywkową niżej. W tym numerze przypomnimy walkę Legionovii o utrzymanie się na centralnym szczeblu.

Szanse na pozostanie w drugiej lidze były niestety czysto teoretyczne. Strata po kompletnie nieudanej rundzie jesiennej zrobiła się tak duża, że na wiosnę zespołowi prowadzonemu wówczas przez trenera Bogdana Jóźwiaka pozostała już raczej walka o godne pożegnanie się z drugą ligą, niż o pozostanie w niej. I to się generalnie udało, bo w rundzie rewanżowej legionowianie potrafili rozegrać kilka pamiętnych spotkań.

Łódź zatopiona

Zdecydowanie najbardziej sensacyjnym wynikiem zakończył się mecz z pewnym kandydatem do awansu na zaplecze ekstraklasy, a z czasem pewnie i na najwyższy szczebel rozgrywkowy – Widzewem Łódź. W rundzie jesiennej Legionovia uległa łodzianom na własnym boisku 0:2, mimo że wcale w tym meczu nie była zespołem gorszym. Przez większą cześć meczu grała jak równy z równym z utytułowanym rywalem i wielokrotnie poważnie zagrażała bramce łodzian. Bramki straciła dopiero w końcówce spotkania. Pierwszą w 60 minucie, a drugą już w doliczonym czasie gry z rzutu karnego strzelił Marcin Robak. Przed rewanżem sytuacja obu drużyn była zgoła inna. Legionovia zajmowała przedostatnie miejsce w tabeli, a Widzew był jej liderem, niemal już pewnym awansu do pierwszej ligi. Wydawać by się więc mogło, że w tym spotkaniu raczej nie powinniśmy się spodziewać zaskoczenia. Z drugiej jednak strony, gracze Legionovii musieli mieć na pewno w głowach fakt, że w dwóch pierwszych meczach po restarcie ligi Widzew zdołał ugrać zaledwie punkt. Można więc było mieć nadzieję, że mimo wszystko z tego trudnego łódzkiego terenu uda się wywieźć korzystny wynik.

Początek spotkania należał jednak do gospodarzy. W pierwszych piętnastu minutach byli częściej przy piłce, częściej też podchodzili pod bramkę Legionovii. Nie potrafili jednak jej poważnie zagrozić. Po kwadransie mecz się wyrównał i to Legionovia zaczęła częściej atakować. W 28 minucie była nawet bliska objęcia prowadzenia, zabrakło jej jednak szczęścia. Strzał z dystansu Piotra Maślanki trafił bowiem w poprzeczkę bramki łodzian. Siedem minut po tej akcji sprawdziło się stare piłkarskie przysłowie mówiące o tym, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. W 35 minucie Widzew zdobył bramkę na 1:0. Strzelił ją Adam Radwański.

Po zmianie stron gospodarze znów mocniej przycisnęli. Kilka dobrych sytuacji miał między innymi najlepszy strzelec łodzian, Marcin Robak. Przed stratą drugiej bramki Legionovię raz uratowała poprzeczka, innym z kolei razem gospodarzom zabrakło skuteczności. Od mniej więcej 70 minuty meczu wyraźnie było widać, że Widzew nastawia się już raczej tylko na dowiezienie tego skromnego prowadzenia do ostatniego gwizdka sędziego. I to się na nim zemściło. W 88 minucie, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego najwyżej do piłki wyskoczył Karol Podliński i doprowadził do wyrównania.

Gdy okazało się, że sędzia przedłuża spotkanie o sześć minut, dla Legionovii był to sygnał do tego, żeby wykrzesać z siebie jeszcze trochę siły, pójść za ciosem i spróbować zawalczyć o pełną pulę. To się udało w dosłownie ostatniej akcji meczu. Po kolejnym stałym fragmencie gry Karol Podliński drugi raz pokonał główką bramkarza gospodarzy. „Zwycięstwo odniesione w takich okolicznościach, z takim przeciwnikiem i na tak trudnym terenie cieszy podwójnie. Widzew na pewno nie był od nas drużyną lepszą w tym meczu. Czy po bramce wyrównującej w 88 minucie wierzyliśmy jeszcze w odniesienie zwycięstwa? Tak, bo tuż po tym trafieniu motywowaliśmy i zachęcaliśmy siebie nawzajem, by spróbować zaatakować mocniej i odważniej. I tak też się stało” – tak na facebookowym profilu Legionovii łódzką wiktorię skomentował bohater meczu, Karol Podliński.

Wicelider też nie taki straszny

Po zwycięskim meczu z liderem drugiej ligi Widzewem Łódź, Legionovii KZB Legionowo przyszło się zmierzyć z zespołem z drugiego miejsca w tabeli – i kolejnym utytułowanym rywalem – GKS-em Katowice. Legionowianie po raz kolejny pokazali charakter i urwali punkty także wiceliderowi. Spotkanie zakończyło się remisem 2:2. Biorąc jednak pod uwagę to, że Legionovia dwa razy musiała gonić wynik, podopieczni trenera Jóźwiaka powinni być z takiego rozstrzygnięcia w miarę zadowoleni. Tym bardziej, że początek spotkania rozgrywanego przy Parkowej należał zdecydowanie do gości. Boiskową dominację piłkarzy z Górnego Śląska celnym trafieniem w 24 minucie meczu przypieczętował Arkadiusz Jędrych. Po stracie bramki gospodarze zaczęli śmielej atakować. Już cztery minuty później bliski wyrównania był Kacper Koprowski, który bardzo groźnie strzelił głową. Bramkarza GKS-u udało się jednak pokonać dopiero pod koniec pierwszej połowy. Po faulu w polu karnym na Karolu Podlińskim sędzia podyktował jedenastkę dla Legionowi. Rzut karny pewnym strzałem na bramkę na 1:1 zamienił kapitan gospodarzy, Patryk Koziara.

Druga połowa meczu miała bardzo podobny scenariusz do jego pierwszych 45. Goście już w minutę po wznowieniu gry po raz drugi wyszli na prowadzenia. Bramkę na 1:2, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, ponownie zdobył Arkadiusz Jędrych. Legionovia znów więc musiała odrabiać straty. Udało się to w 69 minucie. Bramkę dla podopiecznych trenera Jóżwiaka zdobył Andrzej Trubeha. Końcówka meczu była wyjątkowo dramatyczna. W 84 minucie drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę zobaczył Daniel Choroś. Ostatnie minuty spotkania Legionovia musiała więc grać w osłabianiu. Remis udało się na szczęście dowieść do ostatniego gwizdka arbitra.

Bytowski rollercoaster

Na koniec naszego podsumowania drugoligowych występów legionowian opiszemy chyba najbardziej szalony mecz w całym zeszłym sezonie. Po pierwszej połowie wyjazdowego spotkania 31 kolejki Legionovia KZB Legionowo przegrywała już dwiema bramkami z Bytovią Bytów, aby na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry wyjść na prowadzenie, a w ostatniej akcji meczu stracić gola na wagę trzech punktów. Ostatecznie legionowianie przegrali z Bytovią 3:4.

Lepszego początku spotkania gospodarze nie mogli sobie wymarzyć. Już bowiem w czwartej minucie gry Bytovii Bytów udało się wyjść na prowadzenie. Strzelcem bramki na 1:0 został Piotr Giel. Legionovia próbowała nadrobić straty, ale to gospodarze byli w swoich atakach skuteczniejsi. W 32 minucie za sprawą Karola Czubaka udało im się wyjść na dwubramkowe prowadzenie. Nie oddali go już do końca pierwszej połowy meczu. Pierwsze kwadranse drugich 45 minut spotkania należały zdecydowanie do Legionovii. W 60 minucie Karol Podliński zdobył bramkę kontaktową. Pięć minut później, po trafieniu Michała Bajdura z rzutu wolnego, był już remis, a po kolejnych niespełna dziesięciu minutach ten sam zawodnik wyprowadził Legionovię na prowadzenie.

Mylił się jednak ten, kto by sądził, że to był już koniec emocji w tym spotkaniu. W 82 minucie, za sprawą strzelca drugiej bramki dla gospodarzy, Bytovii udało się doprowadzić do wyrównania. Dwie minuty później stanęli oni przed ogromna szansą na zdobycie w meczu kompletu punktów. Czerwoną kartką został bowiem ukarany zawodnik Legionovii Andrzej Trubeha. Bytowianie nie cieszyli się jednak długo przewagą na boisku. Po niespełna sześćdziesięciu sekundach drugą żółtą, a w efekcie czerwoną kartkę obejrzał gracz gospodarzy Przemysław Lech. Jakby tego było mało, w 87 minucie po groźnej kontrze Legionovii wychodzącego sam na sam z bramkarzem Mateusza Małka tuż przed polem własnym polem karnym sfaulował Adrian Bielawski. Za ten faul zawodnik obejrzał czerwony kartonik. Gospodarze kończyli więc mecz w dziewiątkę. Mimo to w niemal już ostatniej akcji meczu udało im się zdobyć zwycięską bramkę. Strzelił ją Karol Czubak, kompletując tym samym hat-tricka.