Tajne przez nieufne

Gdyby działający w terenie policjanci łapali złoczyńców tak sprawnie jak ich koledzy zza biurek migali się ostatnio od puszczenia farby w sprawie legionowskiego komendanta, tym pierwszym wykrywalność skoczyłaby do jakichś 120 procent. Albo i więcej. Tajemnicy związanej ze zmianą tabliczki na drzwiach do gabinetu szefa strzeżono z gorliwością sugerującą, że jej ujawnienie spowoduje lawinowy wzrost przestępczości. Bo przecież wszelkiej maści złoczyńcy z całą pewnością łakną tego personalnego zamieszania niczym włamywacz łomu. Licząc oczywiście, że gliniarze – zamiast zajmować się robotą – będą obstawiać, kto tym razem rozsiądzie się w fotelu komendanta. Ech, resortowa naiwności…

Z mundurowymi nominacjami to w ogóle jest ciekawa sprawa. Jeśli ze stanowiska leci cywilny pryncypał, z grubsza wiadomo, czym sobie na kopniaka w dumę zasłużył, gdyż tego typu informacje należą zwykle do ściśle jawnych. U policjantów, strażaków, czy żołnierzy nic z tego. Oni wszelkie ruchy personalne ukrywają z taką samą skrupulatnością co najtajniejsze działania operacyjne. Jakby fakt, że dowódca zmienia robotę hańbił całą jednostkę i wszystkich jego podkomendnych. Nic bardziej błędnego! Zamiast brnąć w niedomówienia i lawirować w gąszczu medialnych pytań, lepiej stawiać kawę na ławę, odpowiednio ją jednak wcześniej słodząc. W poszukiwaniu wzorców śmiało można czerpać z doświadczeń poprzedniego ustroju. Partyjnych kacyków tudzież innych notabli nie zdejmowało się ze stanowisk za przekręty i brak kompetencji. Oni po prostu zaczynali działać na innym froncie, tam gdzie robotnicze państwo potrzebowało ich wtedy akurat bardziej. Dlatego minister oświaty mógł zostać dyrektorem Centrali Rybnej, a zdymisjonowany generał konsulem w Mongolii. I po co było to zmieniać?

1 KOMENTARZ

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.