Odkąd Legionowo ma porządną salą widowiskową, z powrotu do miasta popularnej „dżemborki” może cieszyć się znacznie więcej fanów jazzu. I tak właśnie robią, co pokazała siedemnasta już lokalna edycja festiwalu Jazz Jamboree. Ich radość jest tym większa, że poza stolicą takich koncertów teraz nie ma. W sobotę na ratuszowej scenie rządził Leszek Cichoński i jego muzyczni przyjaciele.

– Współuczestniczymy w tym fajnym i poważnym przedsięwzięciu jazzowym jako w tej chwili jedyny klub poza Warszawą. A swego czasu byliśmy jednym z dwóch, trzech – mówi dyr. Andrzej Sobierajski. Finansowy dołek tak całkiem Legionowa jednak nie ominął. Dlatego zdecydowano, że w tym roku festiwalowy jazz będzie rozbrzmiewał w ratuszu tylko przez jeden wieczór. – Nie ma co za bardzo rozdzierać szat. Fajnie, że w ogóle możemy kontynuować tą działalność i współpracę z Fundacją Jazz Jamboree, która w tej chwili jest głównym organizatorem imprezy – dodaje szef MOK-u.

Jako pierwszy na scenie pojawił się gitarzysta Leszek Cichoński. Znany głównie jako wierny wyznawca bluesa, tym razem pokazał w Legionowie swe bardziej jazzowe oblicze. Nazwa projektu: „My jazzy soul” – nie pozostawiała pod tym względem złudzeń. – Ta moja dusza jest zdecydowanie bardziej bluesowa niż jazzowa, ale jazz był w moim życiu obecny od wczesnego dzieciństwa. Starszy brat zabierał mnie co roku na festiwal Jazz nad Odrą we Wrocławiu. Tak więc słuchałem równolegle Led Zeppelin, rocka, klasyków bluesa – B. B. Kinga, Muddy Watersa, i słuchałem jednocześnie jazzu – przyznaje artysta. Co wcale nie oznacza, że Leszek Cichoński zamierzał udawać wyrachowanego, skupionego na gryfie improwizatora. Nic z tych rzeczy – emocje na scenie wymownie potwierdzały, że w jego żyłach płynie bluesowa krew. Nawet jeśli grał bluesa mocno „zakonspirowanego”, na motywach tematu wymyślonego ongiś przez Johna Scofielda. – Standardy jazzowe potraktowaliśmy bardziej bluesowo, funkowo, jazz – rockowo, można powiedzieć. Widzę, ze to kręci: i nas na scenie, i publiczność. Jest w tym więcej radosnego grania niż, powiedzmy, w bebopowym jazzie. I jest więcej zabawy. Tym wspanialszej, że Leszkowi Cichońskiemu towarzyszyli znakomici instrumentaliści – saksofonista Piotr Baron, klawiszowiec Zbigniew Jakubek oraz sekcja rytmiczna w składzie: Tomasz Grabowy na basie i Artur Lipiński na perkusji. Nic dziwnego, że ogrywany wspólnie materiał muzycy chcą wkrótce umieścić na płycie.

Oprócz doborowej ekipy wrocławskiego gitarzysty, w sobotę na scenie pojawił się, również jako podmiot mający pociągnąć jam session, zespół Portoband. – Dobór repertuaru nie był przypadkowy. Tegoroczna edycja jest dedykowana Waldkowi Lewandowskiemu i chcieliśmy tę wiodącą gitarową część jakby podkreślić – mówi dyr. Sobierajski. Pomogli w tym także muzycy, którzy wystąpili w Legionowie, zadowalając się nader skromnymi honorariami. Dzięki temu wstęp na sobotni koncert był wolny. Do improwizacyjnej wolności pasowało to jak ulał.