Chociaż rozpostarty przy miejskim rynku transparent sugerował strajk jedynie kobiet, w sobotni wieczór zastrajkowali z nimi również panowie. Tak jak mieszkańcy stolicy oraz innych części kraju, legionowianie postanowili zaprotestować przeciwko niedawnemu wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego. Wyrokowi oznaczającemu w praktyce kolejne zaostrzenie prawa dotyczącego aborcji.

Rozsyłane przez internet wici okazały się skuteczne i ściągnęły na miejsce zbiórki setki przeciwników działań obecnego rządu. Znalazł się wśród nich także miejski radny, na co dzień raczej sympatyzujący z kolegami po mandacie z klubu Prawa i Sprawiedliwości. – Musimy protestować przeciwko władzy, która czyni nasz kraj zaściankiem Europy. Musimy zaprotestować przeciwko władzy, która odrzuca to, co płynie z wiedzy i z nauki. Musimy zaprotestować przeciwko władzy, która nie szanuje swoich obywateli. Władzy, która odbiera nam prawo głosu – apelował przez megafon Bogdan Kiełbasiński. – Mam dwie wspaniałe córki, a mimo tego nie wiem, co bym zrobiła, jakbym zaszła w ciążę i byłoby coś naprawdę strasznego. Ale na pewno wiem, że ja chciałabym mieć wybór! I chciałabym bardzo, żebyście wy wszyscy też mieli wybór! – dodała Magdalena Więckowska, jedna z uczestniczek protestu.

Dla jednych, ze względów światopoglądowych, żaden wybór w przypadku ciążowych komplikacji nie istnieje. Inni, mając świadomość moralnych konsekwencji, wolą jednak mieć prawo do decydowania o przyszłości swojej i rodziny. – Nie może być tak, że kobiety mają rodzić za wszelką cenę. Nie może być tak, że mają rodzić nawet wtedy, kiedy płód jest upośledzony nieodwracalnie, kiedy płód jest dotknięty śmiertelną chorobą. Nie możemy na to pozwolić. Musimy mieć prawo głosu w tej sprawie. Ważne jest to, panowie, żebyśmy my wspierali kobiety w walce o ich prawa – kontynuował miejski radny. Pomijając garstkę podchmielonych, zwabionych zbiegowiskiem krzykaczy, reszta osób była podobnego zdania.

Wieczorna zbiórka na rynku stanowiła tylko wstęp do bardziej spektakularnej aktywności. W tym przypadku pokojowego, okraszonego skandowaniem mniej lub bardziej nadających się do publikacji haseł, marszu ulicami Legionowa. – Żeby całe to miasto zobaczyło, że my tu jesteśmy, walczymy za nas i za nich. Więc zapraszam was serdecznie, żebyśmy się po prostu prze-spa-ce-ro-wa-li! – zachęcała pani Magdalena. Chwilę później wszyscy ruszyli, zaś po drodze dołączali się do nich kolejni legionowianie. Po kilkuset metrach spontanicznej przechadzki, przy legionowskim ratuszu, trasę pochodu zaczęła zabezpieczać policja. Wtedy jeszcze nic nie zapowiadało, że jej lokalne siły okażą się niewystarczające. Kiedy jednak demonstrantom zabroniono powrotu ulicą Piłsudskiego, ci obrali kierunek na dom mieszkającego w Legionowie szefa resortu obrony Mariusza Błaszczaka. I to zapewne wówczas zapadła decyzja o ściągnięciu do miasta posiłków pod postacią zaprawionych w ulicznych bojach gliniarzy z oddziałów prewencji. Szczęśliwie podczas konfrontacji w okolicach ministerialnej posesji poprzestano na słowach i obyło się bez użycia siły. Słysząc od protestujących „Chodźcie z nami, z kobietami!”, funkcjonariusze – jak było do przewidzenia – nie poszli. Część pojechała natomiast pod biuro poselskie Mariusza Błaszczaka, bo tam również dotarli w sobotę uczestnicy protestu. Podzieleni na mniejsze grupy, demonstrowali oni do późnych godzin nocnych.

Według pobieżnych szacunków obserwatorów w legionowskim proteście wzięło udział około tysiąca osób.

Ciąg dalszy nastąpił

Stwierdzenie, że w poniedziałek mieszkańcy Legionowa poszli za ciosem, jest tu chyba wyjątkowo na miejscu. Za ciosem w działania polityków i sędziów, którzy zagalopowali się w ograniczaniu obywatelskiej wolności. Tym razem marszowy protest rozpoczęto o 16.00, spacerem wokół centralnego w mieście ronda. Z zamiarem jego bardziej symbolicznego niż dotkliwego dla kierowców blokowania.

Najwięcej zapału do walki z krzywdzącym ich wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, co łatwo zrozumieć, znów przejawiały kobiety. Solidarne w swoim buncie, bez względu na wykształcenie, stanowisko i datę urodzenia. – W sobotę była demonstracja, a dziś postanowiłyśmy zebrać się ponownie, dlatego, że jest taka ogólnopolska inicjatywa, żeby blokować ulice i wszystko, co się da. A dlaczego? Dlatego, że po prostu jesteśmy złe, mamy dość, że odbiera nam się nasze prawa. Kompletnie tego nie rozumiem i będę protestować, póki starczy mi sił – zapowiada uczestniczka marszu Katarzyna Gębal.

Owe siły, zdaniem obecnego na legionowskim proteście Szymona Hołowni, mogą się przydać. Jeden czy dwa marsze do zmiany władzy ani jej poczynań nie wystarczą. – Dzisiaj buntuje się tylu ludzi, nie tylko ci, którzy są na ulicach, ale i ci, którzy na ulicę nie wyjdą: bo się boją Covidu, nie odnajdują się pod jakimś hasłem, bo mają tysiące innych powodów. Ale czują ten wk..w, który my wszyscy dzisiaj, mam wrażenie, czujemy. Albo przynajmniej zdecydowana większość z nas. Ja nie wiem, jakie będą tego skutki, nie wierzę, że na Jarosławie Kaczyńskim robi to jakieś specjalne wrażenie. Ale na nim wrażenie może zrobić to, kiedy ludzie pokażą swoją determinację w dłuższej perspektywie i pokażą, że wcale im nie przeszło i że nie odpuścili. Kiedy nałoży się na to jeszcze skutki epidemii, i całą tę sytuację, w której jesteśmy, przypuszczam, że ten rząd może się wywrócić. Ja mu tego oczywiście z serca życzę.

Póki co wygląda na to, że Polki nie zamierzają politykom z obozu władzy odpuścić. – Jesteśmy gotowe, widać, że jest nas dużo, nawet w Legionowie. Jest coraz więcej kobiet: w Warszawie, w Poznaniu, w Krakowie. Widać, że kobiety się mobilizują. Nawet w małych miastach, gdzie ludzie mogą się bardziej bać tego, co może dziać się po demonstracjach, kobiety protestują. I będą protestować, bo w nas, kobietach, jest siła. Z babami się po prostu nie zadziera! – dodaje Katarzyna Gębal. Czas pokaże, jak rządzący – w większości przecież mężczyźni – na takim starciu wyjdą. Uczestnicy protestu liczą, że w odróżnieniu od długości trasy ich spaceru, działacze Zjednoczonej Prawicy daleko już w polityce nie zajdą. – Kaczyński marzy o tym, żebyśmy się pożarli między sobą. Żebyśmy ten wektor, który dzisiaj jest my – Kaczyński, zamienili na wektor „my”; żebyśmy się znowu podzielili na sekty: wy możecie protestować, wy nie; wy jesteście lepsi, wy jesteście gorsi; wy jesteście za lewi, wy jesteście za prawi. I wtedy jest po nas. My dzisiaj musimy pokazać, że chociaż się różnimy, jesteśmy razem i nie ma naszej zgody na traktowanie nas w tak przedmiotowy sposób, w jaki to miało miejsce. Jeżeli będziemy spokojni, zdeterminowani, to wygramy. A przypominam wszystkim, że sprawiedliwość najlepiej smakuje na zimno. To będzie nasze zwycięstwo. Nie odniesiemy go tutaj, na ulicy. Odniesiemy je w powyborczy poniedziałek, kiedy otworzymy sobie piwo czy oranżadę, usiądziemy i powiemy sobie: „wreszcie się to skończyło” – dodaje niedawny kandydat na urząd Prezydenta RP.

Wtedy trzeba będzie zadać sobie pytanie: co dalej? Bo po kolejnej elekcji odpowiedź na pytanie „kto” będzie już wszystkim znana. – Chciałbym, żeby po tym rządzie przyszedł ktoś, kto będzie miał pomysł na Polskę. A nie tylko, że usuniemy Kaczyńskiego i PiS, i na tym zakończymy naszą podróż. Bo my naprawdę potrzebujemy takiej Polski, w której się wszyscy zmieścimy. A nie Polski, w której ktoś próbuje być moim sumieniem, moim ojcem, moją matką i mówić mi, jak mam żyć – uważa Szymon Hołownia.

W trakcie poniedziałkowego protestu legionowska policja nie interweniowała. Emitując komunikaty ostrzegawcze, przypominała jednak o niebezpieczeństwie epidemiologicznym związanym z gromadzeniem się w miejscach publicznych.

Poprzedni artykułWezwanie z blokadą
Następny artykułPerła w mazowieckiej koronie
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.