Zakończony niedawno rok był dla zespołu Sexbomba, muzycznej wizytówki Legionowa, bardzo wyjątkowy. Stanowił przy tym świetną okazję do tego, by pokazać fanom, że nawet po ponad trzech dekadach scenicznej tułaczki wciąż można świetnie grać punk rocka. I cieszyć się nim tak samo, jak przed laty, gdy dopiero wydobywało się z gitar pierwsze riffy.

Ubiegłoroczne, „półokrągłe” urodziny legionowskiego bandu przypadły na okres mało sprzyjający hucznemu świętowaniu. Co musiało się też odbić na związanych z nim planach. – Nie jest łatwo obchodzić 35-lecie w epoce covidowej. Ale postanowiliśmy nie składać broni i oczywiście mieliśmy szereg różnych pomysłów: i wydawniczych, i koncertowych. Zaczęło się od stycznia 2021 roku, od wydania w USA płyty Sexbomby. To pierwsza nasza amerykańska płyta i bardzo nas ucieszyła. Potem wyszły kolejne płyty. Pierwszą była nasza jubileuszowa składanka, zawierająca studyjne wersje utworów, które stanowią nasz repertuar koncertowy, wzbogacona o bardzo miłą ciekawostkę, czyli odnaleziony po latach koncert Sexbomby z Jarocina, zagrany 29 lipca 1986 roku. Do tego w całkiem dobrej, jak na tamte czasy, jakości technicznej. Razem z tą płytą ukazał się tak zwany split, czyli płyta, gdzie po jednej stronie gra jeden zespół, a po drugiej są nagrania drugiego zespołu. Obok nas jest tam grupa Farben Lehre. Dlaczego tak? Ona również obchodziła w ubiegłym roku 35-lecie, więc postanowiliśmy połączyć siły i pokazać, że w tych czasach, kiedy wszyscy są podzieleni i na każdym kroku ludzie szukają między sobą różnic, scena rockandrollowa powinna się trzymać razem. I że potrafi to zrobić – mówi Robert Szymański, wokalista i lider Sexbomby.

Wspólną płytę dwóch muzycznych legend miała promować wiosenna trasa koncertowa. I chociaż jej początek pandemia przesunęła na wrzesień, dojrzali jubilaci na każdym występie mieli mnóstwo gości – czasem mniej sobie znanych, a częściej znanych już od lat. – Na nasze koncerty przychodzą różni ludzie. Są tacy, którzy słuchają nas właściwie od początku działalności, przyprowadzając często swoje rodziny, no bo to są już ludzie, którzy mają trochę lat… A oprócz tego słucha nas na żywo sporo osób młodych, które dopiero zaczęły się stykać z muzyką polską rockową i przychodzą na koncerty różnych grup, w tym również nasze. Jednych i drugich serdecznie witamy, bo tak samo miło jest nam przed nimi grać – dodaje frontman zespołu.

Tak jak w trakcie jej istnienia zmieniali się fani Sexbomby, tak ewoluował też sam zespół. Ale bunt, który od początku był jego siłą napędową, w muzykach pozostał. Bo przez 35 lat świat, wbrew pozorom, aż tak wiele się nie zmienił. – Muszę stwierdzić, że te nasze stare utwory nadal są aktualne. Ich teksty właściwie się nie zestarzały. Patologie, o których wtedy śpiewaliśmy i na które zwracaliśmy uwagę, one nadal są, nadal istnieją wokół nas. Wydaje mi się, że to wynika stąd, że społeczeństwa zmieniają się o wiele wolniej niż na przykład infrastruktura. Widać to choćby w naszym mieście, gdzie powstaje bardzo dużo różnych budowli, a ludzka mentalność zmienia się znacznie wolniej.

Skoro już mowa o zmianach, od strony muzycznej Sexbomba starała się ich unikać. I konsekwentnie trwała, a właściwie… grała przy swoim. Bo skoro zdaniem fanów coś jest dobre, to nie ma sensu tego zmieniać. – Sexbomba zawsze była i pozostanie zespołem rockandrollowym, z bardzo dużą domieszką punk rocka. Natomiast w różnych latach ta mieszanka miała różne proporcje, po części spowodowane zmianami w składzie. Policzyłem przy okazji, że przez Sexbombę przewinęło się piętnastu muzyków. Każda z tych osób coś ze sobą przynosiła do zespołu, a odchodząc, coś ze sobą zabierała. Więc siłą rzeczy ta muzyka musiała się zmieniać, bo nawet jeżeli różni ludzie grają te same utwory, to również jest troszeczkę inne granie. Jeśli chodzi o styl, nie jesteśmy zespołem cały czas poszukującym nowych rozwiązań czy nowych brzmień. Raczej poszukujemy nowych utworów. Natomiast co do zmian składu, często bywały one znaczące i powodowały różnice stylistyczne w naszym graniu – przyznaje Robert Szymański.

Zdaniem popularnego „Bambusa” nie trwałoby ono jednak tak długo, gdyby nie radość, jakiej dostarczają wspólne próby i koncerty. No a przede wszystkim kontakt zespołu z publicznością, której mimo upływu lat Sexbombie nie ubywa. To zaś najlepszy dowód, że punkrockowe riffy wciąż poruszają w sercach fanów czułe struny. – Największe zadowolenie wynika z tego, że ciągle działamy, ciągle trzymamy się razem. Jakoś tak na razie nie najgorzej przeszliśmy też ten covid. Ja chorowałem, ale obyło się bez jakichś powikłań i ciężkich sytuacji. Stało się tak zapewne głównie dzięki dobrej opiece, którą miałem w domu. Świetnej, najlepszej. Cieszy nas również to, że jeździmy w trasy, że możemy nagrywać płyty i realizować nasze marzenie z wczesnej młodości, prawie z dzieciństwa, o tym, żeby grać w zespole rockandrollowym. To jest w tym wszystkim najcenniejsze i sprawia najwięcej frajdy. Nawet po tych 35 latach.

Poprzedni artykułUcieczka z dachowaniem
Następny artykułSmaczny jubileusz
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.