– Witam w IV Rzeczpospolitej – tak do kolegów po fachu zagaił we wtorek w miejskim ratuszu gospodarz kolejnego z comiesięcznych konwentów powiatowych samorządowców, prezydent Roman Smogorzewski. Jego główny temat narzuciły wydarzenia, jakie dzień wcześniej rozegrały się na ulicach Legionowa. I odbiły medialnym echem w całym kraju.

– Wczoraj mieliśmy dużą akcję, zakończoną sukcesem. Udało nam się dużego dzika przegnać do jakże zaprzyjaźnionej gminy Jabłonna. Szukamy następnej gminy, chętnej do przyjęcia kolejnych legionowskich dzików – z uśmiechem kontynuował Roman Smogorzewski. Po żartobliwym wstępie uderzono jednak w poważniejsze tony.

Aktualną sytuację dotyczącą problemu dzików przedstawił szef powiatowego referatu zarządzania środowiskiem. Zwrócił m.in. uwagę na potrzebę działań edukacyjnych wśród dzieci, które z kolei uświadamiałyby rodzicom konsekwencje mniej lub bardziej intencjonalnego dokarmiania dzikich zwierząt. Wspomniał też o czymś znacznie istotniejszym. – W zasadzie nie mamy żadnej procedury, nie mamy stworzonego zespołu kryzysowego, który mógłby te zadania realizować; wstępnie stworzyć procedury działania w poszczególnych przypadkach – powiedział Hubert Macioch.

Dlatego starostwo zaproponowało powołanie międzygminnej ekipy, która przełamie impas w walce z dzikami. I poprzez wspólne, skoordynowane działania pozwoli zoptymalizować jej koszty. Część samorządowców podeszła do pomysłu sceptycznie. – Nie wiem, czy jest sens powoływania tak szerokiej komisji. Boję się, że znów się spotkacie, pogadacie, a oni (urzędnicy z innych gmin – red.) procedury i tak nie wymyślą. Uważam, że lepszego fachowca jak pan, tu nie ma – zwrócił się Huberta Maciocha wójt gminy Nieporęt Maciej Mazur. – Mnie się wydaje, że jest podmiot i są pewne kompetencje w rękach starosty, który za te dziki powinien być odpowiedzialny. To są koła łowieckie. Tych dzików myśliwi powinni zjadać więcej. Po prostu – dodał prezydent Legionowa.

Konsumpcja konsumpcją, lecz z pewnością muszą dokładniej zinwentaryzować pogłowie tych zwierząt. Brak rozeznania w sytuacji to jedna z przyczyn obecnych kłopotów. – Generuje je zasadniczo sposób liczenia, który nie był w naszej ocenie wiarygodny. I chyba też w ocenie wielu osób, które się tą problematyką zajmują. To, co proponujemy, to jest działanie systemowe, które oczywiście nie załatwi sprawy doraźnie – mówił starosta Robert Wróbel. Uczestnicy dyskusji próbowali też sięgnąć do genezy całego problemu. W końcu jeszcze kilka lat tamu dziki żyły tam, gdzie powinny – w lasach. – Dlaczego wyszły z niektórych miejsc, w których do tej pory były? Na przykład w Wieliszewie tak naprawdę pojawiły się od niedawna. Niektórzy mówią wprost, że to przez wydarzenia na tzw. zawalu. Tam są setki, jak nie tysiące hektarów, na których one do tej pory siedziały i nikt im tam krzywdy nie robił. A ostatnio sam byłem świadkiem konwoju około 40 samochodów terenowych, które praktycznie zrównały ten teren z ziemią. Policja nic sobie z tego nie robi – narzekał Paweł Kownacki, wójt gminy Wieliszew.

Tak samo jak powiatowe dziki nic sobie nie robią z ich odławiania. Przynajmniej na dotychczasową, raczej symboliczną skalę. Wiele wskazuje na to, że wreszcie dobitniej muszą zabrzmieć w lasach strzelby. Bo podkładanych im przez myśliwych świń, do tego dzikich, gminni włodarze mają już dosyć. – Cieszymy się, że czterdziestu strażaków ganiało po Legionowie i skutecznie przepędziło jednego dzika. Ale oni kosztują i powinni zajmować się poważnymi rzeczami. Jeżeli koła łowieckie nie prowadzą racjonalnej, normalnej gospodarki, to w mojej ocenie trzeba zmienić koła łowieckie – uznał Roman Smogorzewski. – Na całe szczęście nie mieliśmy jeszcze wydarzenia na tyle niebezpiecznego, że byłoby realne zagrożenie dla życia bądź zdrowia. Ale nie możemy wykluczać takiej sytuacji, która się może zadziać – powiedział kierownik powiatowego referatu zarządzania środowiskiem.

Póki co, stanęło na tym, że gminni spece od fauny i flory jednak spróbują ujednolicić swe działania. Mniej lub bardziej chętnie samorządowcy są nawet gotowi głębiej sięgnąć do kieszeni. Mieszkańcy oczekują od nich jednego: skuteczności. – Ja nie widzę innego wyjścia: wszyscy powinniśmy partycypować w kosztach. Chyba że zmienią się przepisy ustawowe, bo na dzień dzisiejszy takie są i takie funkcjonują. Co najwyżej możemy wzmocnić finansowo działania powiatu – zadeklarował wójt Maciej Mazur. Jak to się przełoży na liczbę i zwyczaje lokalnych dzików, czas pokaże. Zimą, kiedy jeszcze trudniej im zdobywać pożywienie, bez wątpienia nie dadzą o sobie zapomnieć.