Zwano ją „Sybillą znad Renu”. Radzili się u niej biskupi, papieże i władcy. Zgłębiała biologię, astrologię oraz ziołolecznictwo, tworząc znaną do dziś dietę orkiszową. Jej pasją była wreszcie muzyka i komponowanie. Tak niezwykłą postać św. Hildegardy z Bingen przedstawił w niedzielę publiczności szef MOK-u. Powodem był równie niezwykły koncert, jaki odbył się w kościele Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa.     
    Pomysł nagrania utworów tworzącej w XII w. wieku mistyczki przyszedł Dariuszowi Bernackiemu podczas muzycznego kształcenia się i koncertowania na zachodzie Europy. – W Polsce ludzie przychodzą na msze święte, a nie na koncerty, a tam bywa odwrotnie.{mp4}hildzia{/mp4}

Fajnie byłoby to wyrównać, ponieważ Hildegarda tworzy jakby harmonię ducha z ciałem, co jest bardzo ważne. To muzyka arcytrudna, zapisana zapisem neumowym i obrazkowym, czyli trzeba ją przekazać w innej formie i w innym dialekcie muzycznym – mówi artysta. Na swego rodzaju wokalną tłumaczkę maestro Biernacki wybrał Dorotę Bonisławską – legionowską sopranistkę, specjalizującą się w wykonywaniu muzyki sakralnej, oratoryjnej i kantatowej. Wybrał ku jej radości i przy pełnej aprobacie. – Ta postać pasjonuje mnie. Jej muzyka jest bardzo mistyczna, dająca ogromne możliwości interpretacji. Stanowi jednak także duże wyzwanie wokalne – przyznaje gwiazda niedzielnej imprezy. – Śpiewaczka operowa nie jest w stanie dobrze wykonać tych utworów, ponieważ ma pewne brzmienia, wibracje, które są sztuczne, a w muzyce średniowiecza tego nie było. Musi być zachowana prostota przekazu – dodaje Dariusz Biernacki. Prostoty nie należy jednak mylić z prostactwem. Pod wieloma względami św. Hildegarda wyprzedzała swe czasy. Pełną uczuć muzyką – również. – Te melodie są nasycone emocjami i narzucają bardziej ekspresyjny styl śpiewania. Jest to dosyć duża trudność, ponieważ te emocje trzeba umiejętnie pokazać głosem – mówi Dorota Bonisławska.
    Zanim jednak uczyniła to muzyczna bohaterka wieczoru, legionowianom zaprezentował się prowadzony przez nią zespół kameralny Ardentis. Później przyszedł czas na – wzbogacone od czasu do czasu subtelnymi dialogami śpiewaczki z gitarą basową – utwory średniowiecznej kompozytorki. Każdy z nich poprzedzał recytowany przez Dariusza Biernackiego polski przekład pieśni. Jedyne w swoim rodzaju połączenie wzniosłego, natchnionego słowa i płynącego prosto z serca śpiewu, do tego w spowitej ciemnościami świątyni, zrobiło na publiczności duże wrażenie. I tylko szkoda, że psuły je dobiegające z wnętrza kościoła chrząknięcia, pokasływania oraz „strzelające” migawki aparatów fotograficznych. Eteryczne, sprzyjające kontemplacji spektakle, tego typu akustycznymi incydentami zakłócić można wyjątkowo skutecznie. Z drugiej strony, taka jest specyfika koncertu i bezpośredniego spotkania ze słuchaczami. A przecież to właśnie, mimo wszelkich niedogodności, artyści cenią sobie najbardziej.
    Na szczęście śpiewane w niedzielę utwory można znaleźć na wydanej niedawno płycie „Caritas abundat”. Można i warto. Dla własnej przyjemności, ale też… zdrowia. – Wiem, że niektórzy słuchają tej płyty nawet jeżdżąc na rolkach. Daje to wyciszenie. Podczas kiedy świat pędzi, w uszach brzmi nam zupełnie coś innego. Dzięki temu w pewnym sensie oczyszczamy się – mówi Biernacki. Coś w tym musi być. W końcu to właśnie święta Hildegarda doszła do wniosku, że muzyka jest czystym wspomnieniem raju.