fot. arch.

Powołując się na „utratę zaufania mieszkańców”, grupa opozycyjnych radnych przygotowała projekt uchwały dotyczący przeprowadzenia referendum gminnego w sprawie odwołania Prezydenta Miasta Legionowo. I podczas kwietniowej sesji chciała resztę rady do tego ryzykownego kroku przekonać. Pomysł jednak nie przeszedł. Wydaje się, że… do odwołania.

W dziejach legionowskiego samorządu tego jeszcze nie grali! Gdy nadszedł 13 punkt porządku obrad, upoważniony przez szefa rady prezydent musiał stawić czoła nowemu dla siebie wyzwaniu, mierząc się z treścią kilkustronicowego uzasadnienia do referendalnego wniosku. Najpierw odniósł się do, jak ocenił, bodaj głównego stawianego mu tam zarzutu: prowadzenia – dyskwalifikującej każdą osobę pełniącą podobną funkcję – działalności gospodarczej. – W tym, co państwo robili w ostatnich tygodniach wokół mojej osoby, wokół moich radnych, było dużo nieprawd, manipulacji czy, mówiąc już dosadniej, kłamstw – zarzucił autorom wniosku Roman Smogorzewski. Po czym ironicznie, acz szczerze podziękował „byłemu koledze z Platformy Obywatelskiej, panu Dariuszowi Petryce, który był skarbnikiem i świetnie zarządzał naszymi pieniędzmi w PO, że wykonał tak tytaniczną pracę i złożył absolutnie do wszystkich istniejących w Polsce instytucji donosy na moją osobę. I te instytucje (…) przeprowadziły bardzo dogłębne kontrole, trwające od pół roku do dziewięciu miesięcy”.

Jak ową wdzięczność przyjął wspomniany radny (ostatnio, dla odmiany, kandydujący do rady miasta z listy PiS), trudno powiedzieć. Wiadomo za to, co z jego „rewelacjami” zrobiły wyspecjalizowane w tropieniu wszelkich szwindli instytucje. Prześwietlające gospodarza legionowskiego ratusza, co warto zaznaczyć, w okresie rządów Zjednoczonej Prawicy, która go, delikatnie mówiąc, nie kocha. Na wstępie prezydent przeczytał konkluzję wynikającą z kontroli Mazowieckiego Urzędu Celno-Skarbowego, a podpisaną przez jego naczelnika. „Podejmowane przez kontrolowanego czynności mieszczą się w zwykłym zarządzie majątkiem stanowiącym małżeńską wspólność majątkową, to znaczy mają na celu zwyczajowe gospodarowanie tym majątkiem. Działania z zachowaniem normalnych, zwyczajowo przyjętych w takim przypadku reguł gospodarności nie należy utożsamiać z działalnością gospodarczą (…). Działania kontrolowanego nie wykraczają poza zwykły zarząd majątkiem prywatnym osób fizycznych” – taki był efekt dziewięciu miesięcy pracy kilku kontrolerów. Z kolei funkcjonariusze CBA, ślęczący nad sprawą bite pół roku, po sprawdzeniu przepływów finansowych i sporządzeniu 753 tzw. kart kontroli, wypluli z siebie jedno kluczowe zdanie: „W wyniku przeprowadzonej kontroli nie stwierdzono istotnych nieprawidłowości”. Nic nie zrobił też powiadomiony o rzekomym prowadzeniu biznesu wojewoda, który w razie stwierdzenia takiej działalności „z automatu” wygasiłby prezydencki mandat. Krótko mówiąc, trop okazał się fałszywy.

Prezydent zwrócił jednak uwagę na inny, wynikający z zacytowanego przezeń fragmentu artykułu prasowego autorstwa Bogdana Kiełbasińskiego, sugerujący, że inicjatorom referendum mogło wcale nie chodzić o główny miejski stołek: „Nawet jeżeli prezydent Smogorzewski, mimo utraty zaufania, nie zostanie odwołany, to nowe wybory do rady miasta pozwolą na zmianę jej składu i odzyska ona funkcję kontrolną nad działalnością prezydenta”. Inny cytat, tym razem z uzasadnienia wniosku o referendum i o koalicyjnych radnych („…są też tacy, którzy korzystają z mienia gminnego do swojej działalności gospodarczej”), Roman Smogorzewski skomentował tak: – Jeżeli macie taką wiedzę, to dlaczego nie zgłaszacie tego? Bo każdy, kto widzi, że prawo jest łamane, ma karny i ustawowy obowiązek, żeby o łamaniu prawa i o przestępstwie powiadamiać właściwe organy. Wy tego nie robicie, wy tylko insynuujecie – mówił prezydent. Ba, skoro opozycja uczyniła zarzut również z tego, że – o zgrozo! – są radni pracujący w gminnych jednostkach oświatowych…

Odnosząc się do kwestionowanej przez prezydenta apolityczności projektu uchwały, przewodniczący klubu PiS mówił: – Ten wniosek nie był złożony, bo myśmy sobie tak wymyślili, tylko to były odczucia mieszkańców Legionowa. Przelała się czara goryczy. Zostaliśmy o to poproszeni – tłumaczył Andrzej Kalinowski. – Takim powodem głównym jest to, o czym mówili mieszkańcy: że stracili zaufanie do pana prezydenta – wtórował mu radny Kiełbasiński. Ilu tych mieszkańców tak naprawdę było i czemu „ich” radni nie pokusili się o zdobycie kilku tysięcy podpisów legionowian pod obywatelskim wnioskiem w sprawie odwołania prezydenta, nikt się nie zająknął. Stąd jego zarzuty dotyczące politycznego tła wniosku, którego inicjatorzy – umiejąc liczyć – musieli wiedzieć, że w obecnej radzie miasta on nie przejdzie. No i zdawać sobie sprawę, jakie będą konsekwencje tego, gdyby głowę miasta jednak obalili. – Czy mieszkańcy wybiorą swojego nowego prezydenta, który lepiej będzie zarządzał, czy przyślą tu jakiegoś politruka pisowskiego, który będzie komisarzem? (…) Taka jest, niestety, procedura, że nie będzie nowych wyborów, żeby mieszkańcy mogli wybrać prezydenta – wyjaśnił Roman Smogorzewski.

Nie będzie też, jako się rzekło, referendum w sprawie jego odwołania. Po skutecznym głosowaniu nad zamknięciem zmierzającej donikąd dyskusji, za przyjęciem wniosku było 8 radnych, a 12 opowiedziało się za jego odrzuceniem. I uchwała przepadła. Wymownie o jej zasadności świadczyło, poprzedzające głosowanie, szczere wystąpienie Zdzisława Korysia, radnego PiS, który był na liście inicjatorów referendum. – Ja pamiętam swój błąd, kiedy podpisałem się pod wnioskiem o oskarżenie sądowe jaśnie wielmożnego pana przewodniczącego Pachulskiego. Do dziś mi to leży na sercu. No może nie najcięższym, ale jednak kamieniem. Wyszło tak, że podpisałem również ten wniosek o defenestrację pana prezydenta z urzędu. Mam coraz mniej argumentów za tym, że to uczyniłem. Było to emocjonalne podejście, a ja uważam, że emocjom powinno towarzyszyć rozeznanie myślowe – przyznał Zdzisław Koryś. Dodając, że największy żal ma do prezydenta o to, że w porę nie wycofał się z forsowania budowy przeładowni odpadów. – Emocje wokół tej sprawy wyczerpały się – podsumował nestor wśród miejskich radnych, rezygnując z udziału w głosowaniu.

Za te słowa wzruszony Roman Smogorzewski, doceniając odwagę przedmówcy i wskazując na możliwe polityczne konsekwencje, serdecznie mu podziękował. Skoro bowiem działania szefa ratusza znajdują uznanie nawet po drugiej stronie politycznej barykady, zawarte w donosach pogłoski o agonii zaufania do prezydenta musiały być mocno przesadzone…