Osiągając swój największy od kilkunastu lat sukces, w pierwszym pojedynku fazy play-off z liderem grupy B koszykarze drugoligowego Legionu Legionowo nic już nie musieli. A wygrać mogli historyczny awans. Niestety, po środowym (5 kwietnia), przegranym u siebie meczu ze Zniczem Pruszków bardzo się on od nich oddalił.

Do boju gospodarze przystąpili z wiarą w sukces. – Zrobiliśmy to, co sobie zakładaliśmy przed sezonem. Weszliśmy do play-offów i jesteśmy z tego zadowoleni. Ale zadowolenie to mało, bo wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia – przyznawał trener Antonio Daykola. Od początku ów apetyt większy wykazywali jednak goście. Pierwsze punkty padły łupem graczy z Pruszkowa. Zanim gospodarze coś trafili, Znicz miał ich na koncie już sześć. Na szczęście po chwili Przemysław Lewandowski zaliczył „trójkę” i jego drużyna odrobiła połowę strat. Tyle że goście kontynuowali ofensywę, a ponieważ byli w niej skuteczni, po kilku minutach ich przewaga wzrosła do dziesięciu „oczek”. Wprawdzie kolejnymi udanymi rzutami wspomniany kapitan miejscowych próbował poderwać kolegów do walki, ale w pierwszej kwarcie czynił to bez większego powodzenia i głównie sam musiał „ciągnąć wózek”. Efekt był taki, że kulejący w obronie podopieczni zirytowanego ich postawą Antonio Daykoli przegrali inauguracyjne rozdanie 18:29.

Było jasne, że aby zniwelować stratę do Znicza, gospodarze muszą w przerwie wyregulować celowniki, a po jej zakończeniu lepiej rzucać i zachowywać się pod swoim koszem. Legionowianie, oczywiście, mieli tego świadomość. Ale w starciu z najlepszą drużyną w grupie trudno im było przełożyć tę wiedzę na postawę na boisku. Pierwsze punkty w kolejnej kwarcie Legion zdobył dopiero po ponad trzech minutach – znowu za sprawą świetnie dysponowanego Przemysława Lewandowskiego. Kłopot w tym, że dystans dzielący jego team od pruszkowian wzrósł do 21 punktów. Mimo to trener Daykola nie tracił wiary, roszadami w składzie próbując zmienić obraz meczu. Niestety nie zmienił. Choć Legion zaliczył udany finisz, w połowie spotkania było już 52:34 dla gości.

Na trzecią kwartę zawodnicy z Areny wyszli jeszcze bardziej zmotywowani do „zgaszenia” pewnych siebie koszykarzy Znicza. I zabrali się do tego w świetnym stylu. Początek zdecydowanie należał do nich i dopiero po kilku minutach goście odbudowali wcześniejszą przewagę. Miejscowi się tym jednak nie przejęli, próbując zmniejszyć stratę do rywala rzutami za trzy punkty. I chociaż wychodziły im one całkiem nieźle, Znicz też nie próżnował, trzymając legionowian – po części dzięki celnym rzutom osobistym – na bezpieczny dla siebie dystans. Po kolejnej przegranej przez graczy z Areny kwarcie, tym razem 19:27, wzrósł on do 26 punktów (53:79).

Przed ostatnią częścią środowego pojedynku wiele wskazywało na to, że jego losy są praktycznie przesądzone. Ale po pierwsze, nie takie zwroty akcji widywano na koszykarskich boiskach, a po drugie, za tydzień obie ekipy czekał jeszcze rewanż. Było więc o co walczyć. I legionowianie walczyli, z olbrzymią determinacją próbując poprawić swoją sytuację przed drugim pojedynkiem fazy play-off. Efekty przyszły bardzo szybko. Dzięki szalonej pogoni Legionu na niespełna trzy minuty przed końcem przewaga gości wynosiła już tylko osiem „oczek”! Zmniejszyć ani nawet utrzymać jej się jednak nie udało. Przyjezdni zwarli szyki i po ostatnim gwizdku sędziego na tablicy wyników było 92:77 dla Znicza.

– Mieliśmy momenty dobrej gry, potrafiliśmy nawet zbliżyć się na osiem punktów, ale w tym momencie, zamiast to kontynuować naszą zespołową grą, wkradł się moment dekoncentracji. Ktoś próbować coś zmienić indywidualną akcją, która nie przyniosła skutku, za to poszły punkty w drugą stronę. Tak więc myślę, że przede wszystkim zabrakło nam dziś koncentracji i równej gry prze 40 minut – na gorąco oceniał spotkanie Przemysław Lewandowski. – Mentalnie na początku nie unieśliśmy tego meczu. Gdybyśmy nie pozwolili Pruszkowowi odjechać na dwadzieścia parę punktów, być może potoczyłby się on inaczej. Natomiast w końcówce mogliśmy jeszcze zmniejszyć przewagę Pruszkowa, a wiadomo, że każdy punkt jest ważny, bo w rewanżu mogliśmy mieć do odrobienia poniżej 10 punktów. W końcówce robiliśmy wszystko, żeby tak było, ale niestety nam się to nie udało – dodał Antonio Daykola.

Piętnaście punktów straty przed rewanżem na wyjeździe to dużo. Mimo to, zachęceni wygraną w ostatniej kwarcie, gracze Legionu nie zamierzają składać broni. – Jesteśmy sportowcami i po to gramy, żeby wygrywać. Po świętach jedziemy do Pruszkowa z pełną wiarą w to, że zagramy dobry, równy mecz. Chcemy tam powalczyć, no i spróbować wygrać – zapewnia kapitan legionowian. – Będziemy starali się zagrać o wiele mądrzej i przede wszystkim mocniej w obronie, bo dzisiaj na początku zagraliśmy w niej bardzo słabo. Mam nadzieję, że rewanż w Pruszkowie nie będzie formalnością dla wyżej rozstawionego zespołu, ale że postawimy mu bardzo ciężkie warunki i spróbujemy odebrać mu to prowadzenie – potwierdza szkoleniowiec Legionu.

Rewanżowy mecz ze Zniczem koszykarze Legionu rozegrają w środę 12 kwietnia. Początek spotkania w Pruszkowie o godz. 19.00.

KS Legion Legionowo – Znicz Basket Pruszków 77:92 (18:29, 16:23, 19:27, 24:13)

Punkty dla Legionu zdobywali: Lewandowski – 26, Słoniewski – 16, Motel – 15, Caliskan – 13, P. Benigni – 3, Łapiński i Pstrokoński – po 2.

Poprzedni artykułNaGminny problem
Następny artykułTaksówka do paki
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.