W ubiegłym tygodniu Miejski Ośrodek Kultury zaprosił mieszkańców na kolejną edycję festiwalu pod nazwą „Kiedy mnie już nie będzie – Osiecka, Przybora, Młynarski”. Ci zaś chętnie z tego zaproszenia skorzystali. Jeden z magnesów stanowiła premierowa odsłona recitalu Soni Bohosiewicz, która zabrała publiczność w podróż do świata pięknych słów i dźwięków. Magnesów, jak się okazało, z ogromną siłą przyciągania.

Za pomysłem stworzenia legionowskiego festiwalu stało, skądinąd słuszne, przekonanie, że wciąż jeszcze są ludzie ceniący sobie teksty piosenek, w których życiowe prawdy spowite są poezją najwyższej próby. – Nie było większych poetów, może dopiero będą. Ale trójki takich poetów, działających w jednym okresie, nie mieliśmy. I co jest ciekawego: wszyscy oni, choć w różnych latach, zmarli w marcu. Stąd właśnie w marcu jest nasz festiwal i stąd jego nazwa. Staramy się, żeby ten festiwal był wydarzeniem szerokim, holistycznym, żeby trwał, dwa-trzy dni. I tak to nam się udaje już od kilku lat – mówi Zenon Durka, dyr. Miejskiego Ośrodka Kultury w Legionowie. Pierwszą gwiazdą legionowskiej imprezy była Magda Umer, która ze wszystkimi jej patronami miała zaszczyt i przyjemność się przyjaźnić. Na scenie sali widowiskowej ratusza pokazali się też Hanna Banaszak, Piotr Machalica oraz Zbigniew Zamachowski.

Ale siła całego wydarzenia bierze się nie tylko z blasku uświetniających je gwiazd. – Pierwszego dnia festiwalu występują osoby dorosłe związane z MOK-iem, instruktorzy. A tak się złożyło, że od kilku lat mamy znakomicie śpiewających instruktorów. I nie jest to tylko chwalenie się dyrektora, lecz to jest fakt – dodaje Zenon Durka. W miniony piątek Orkiestra Teatru MOK przygotowała koncert zatytułowany „Piosenka jest dobra na wszystko”. A później, swoim zwyczajem, wszystko dobrze odegrała. Tradycyjnie również na festiwalu wystąpiła zdolna legionowska młodzież – tym razem z Pracowni Śpiewu Estradowego Angel’s Voice. Jej niedzielny występ pod hasłem „Taka piosenka, taka ballada” jak zawsze spotkał się z ciepłym przyjęciem słuchaczy. – I co jest piękne, kultywujemy najlepsze tradycje. Te dzieci nie tylko są przygotowywane na jeden koncert, gdzie śpiewają te piosenki. Ale generalnie śpiewają najlepsze piosenki, bo staramy się w MOK-u pokazywać prawdziwą sztukę.

Idealnie do tego określenia pasował główny punkt tegorocznego festiwalu: recital Soni Bohosiewicz. Recital, który legionowska publiczność obejrzała i wysłuchała jako pierwsza. – Pan dyrektor trochę przyspieszył moją pracę. Myślałam o tym, żeby zrobić Osiecką, ale kiedy trzy miesiące temu padła propozycja wystąpienia w Legionowie, no to powiedziałam: „Moment, moment, ja nie jestem jeszcze gotowa!”. A potem powolutku, powolutku zaczęłam nanizywać następne rzeczy, no i wydaje mi się, że jednak byłam gotowa – śmieje się Sonia Bohosiewicz. Do Legionowa znana aktorka teatralna i filmowa przyjechała z czterema świetnymi muzykami jazzowymi. Nie stroniąc od efektownych improwizacji, pomogli jej oni stworzyć ciepły, barwny i klimatyczny obraz wybitnej autorki tekstów. – Jeżeli to jest festiwal „Osiecka, Przybora, Młynarski”, to pozwoliłam sobie opowiedzieć trochę o pani Agnieszce i trochę też o Jeremim Przyborze, no bo jednak coś ich tam łączyło… Trochę się do tego przygotowałam, czytając przepiękną książkę Zofii Turowskiej, biografię Agnieszki Osieckiej. I rzeczywiście zaskoczyło mnie w niej wiele rzeczy. Nie zdawałam sobie na przykład sprawy, że miała tak ogromny dryg do biznesu, do prowadzenia swojego własnego pi-aru. Zresztą wydaje mi się, że ten talent Agata Passent odziedziczyła po swojej mamie i bardzo ładnie pilnuje tych utworów. Fundacja „Okularnicy” naprawdę hula od tylu, tylu lat. Ale też, z drugiej strony, jest się czym zajmować, no bo te utwory są naprawdę genialne.

Uprzedzając nieco fakty, wyzwaniu, jakie stanowiła ich sceniczna interpretacja, Sonia Bohosiewicz w pełni sprostała. Po nawiązaniu bliższego kontaktu z publicznością zapadła się w kolorowy fotel, czytając wspomnienia oraz listy Agnieszki Osieckiej, a także snując opowieści na jej temat. No i oczywiście śpiewała. Tego wieczoru, przebrane w zwiewne, jazzowe aranżacje, zabrzmiały m.in. takie przeboje, jak „Małgośka”, „Uciekaj moje serce”, „Niech żyje bal”, „Okularnicy”, czy nieformalny hymn festiwalu, utwór „Kiedy mnie już nie będzie”. Głęboko w pamięć słuchaczy zapadło też z pewnością przejmująco intymne wykonanie piosenki „Nie żałuję”, spopularyzowanej przed laty przez Edytę Geppert. Ze słowami: „(…) przeciwnie, bardzo ci dziękuję, kochany, za to, że jesteś królem karo, że jesteś zbrodnią mą i karą”.

Jedno jest pewne: słuchanie recitalu Soni Bohosiewicz karą dla nikogo nie było. Tak samo jak dla niej samej nie jest nią śpiewanie. Zdała sobie z tego sprawę bardzo wcześnie. – Około szóstego, siódmego roku życia człowiek się orientuje, co mu przychodzi łatwo, do czego ma talent. Jeden chce w kółko biegać, bo jest bardzo szybki, drugi układa klocki, a ja się szybko zorientowałam, że jeżeli śpiewam albo coś recytuję, wygłupiam się, to dostaję ogromne zainteresowanie i poklask. Uznałam więc, że mam swój talent. Udało mi się zdać do szkoły teatralnej i rzeczywiście sprawia mi to ogromną frajdę, że mogę wychodzić na scenę. A czy to jest śpiew, czy słowo mówione, w zasadzie nie ma żadnej różnicy, bo przecież śpiew jest po prostu przedłużoną mową. Uwielbiam i śpiewać, i grać, ale gdyby ktoś mi powiedział, że do końca życia mam albo tylko śpiewać, albo tylko grać, to wybrałabym śpiewanie.

I byłby to chyba dobry wybór. Po sobotnim recitalu jedna z legionowianek przyznała, że dopiero teraz w pełni zrozumiała siłę poezji Agnieszki Osieckiej. A to najlepsza recenzja: i samego koncertu, i artystki, która wypełniła go słowno-muzyczną treścią.

Poprzedni artykułNa przykład Legionowo
Następny artykułSokół nie odleciał
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 52-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od blisko dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.