Miło jest czasem coś lub kogoś podpatrzeć, a jeszcze lepiej przy okazji podsłuchać. Raz bywa to ciekawe, innym razem zabawne lub pouczające. Do jakiej kategorii należałoby zaliczyć poniższą wieść, trudno nam (i nie przystoi) oceniać – niechaj każdy ją włoży do własnej szufladki. Z historyczno-nostalgicznej perspektywy wydaje się ona jednak być raczej ciężkiego, by nie powiedzieć – ciężarówkowego kalibru.

Wszystko, jak zwykle, przez – to zapewne ulubiony zwrot jego „przyjaciół inaczej” – legionowskiego prezydenta. On to bowiem, przebywając na strażackim pikniku rozpalonym przez miejscowych ochotników, wsiadł w pewnej chwili do jednego z pojazdów, po czym… odjechał do wspomnień. A ponieważ ów pojazd skonstruowano już dość dawno, bo za poprzedniego ustroju, nic dziwnego, że również myśli bossa ratusza powędrowały do czasów, gdy u schyłku PRL-u miał przyjemność cieszyć się świeżym peselem. Za myślami zaś przyszły słowa. Dzięki nim zrobiło się ciepło i rodzinnie, kiedy wzruszony pan Roman, siedząc za fajerą starego stara, opowiadał, jak to ongiś odwiedzał w pracy tatę, który takimi autkami zawodowo się zajmował. Młodemu chłopakowi, w co dziś niejednemu trudno pewnie uwierzyć, takie odwiedziny dostarczały zajefajnych przeżyć. Duże samochody, to i wielka frajda!

Każdy, komu bliska jest peerelowska motoryzacja, dobrze wie, że ma ona swe charakterystyczne kształty, kolory tudzież zapachy. I obgadywany tu star, choć go strażacy przemalowali, wcale owych fluidów nie stracił. Patrząc na rozmarzone oblicze legionowskiego szefa wszystkich szefów, śmiało da się natomiast zaryzykować tezę, że nasz kraj stracił jednego kierowcę z kategorią C. Zamiast prowadzić ciężarówkę, postanowił on wszak kierować miastem. No i ma za swoje, bo w pierwszej opcji mógł ciężary wozić, w drugiej zaś musi je dźwigać na swoich barkach. A to wymaga jednak więcej wysiłku i star-ań.