W sobotni wieczór (28 maja) salę widowiskową legionowskiego ratusza, wracając tam po niemal dekadzie, wypełnili dźwiękami artyści z zespołu Projekt Volodia. I pod hasłem „Piosenki szemrane” poczęstowali publiczność solidną szklanicą czystego, pędzonego jeszcze nawet przed drugą wojną ulicznego folkloru.

Liczący sobie 15 lat wrocławski band powstał z inicjatywy Janusza Kasprowcza, napędzany chęcią wykonywania zaaranżowanych po swojemu piosenek Włodzimierza Wysockiego. Z czasem jednak kapela zaczęła też grać na inną niż słynny rosyjski bard nutę. – Tym razem przyjechaliśmy do Legionowa z programem zawierającym materiał z naszych dwóch przedostatnich płyt, czyli „Pocztówka ze Lwowa” i „Projekt Volodia gra Grzesiuka”, zawierających warszawskie i lwowskie utwory, głównie międzywojenne, ale i te, które powstały już po wojnie. Są to piosenki uliczne, „szemrane”, a więc repertuar zdecydowanie łatwiejszy niż na przykład Wysocki – opowiadał przed występem Janusz Kasprowicz. – No i to są utwory, które znamy z tego, jak nasi rodzice czy dziadkowie je sobie śpiewali. Każdy z utworów, które są na tych płytach, każdy z nas gdzieś kiedyś słyszał. Niekoniecznie w radiu czy telewizji, tylko w bardziej prywatnych okolicznościach. Są to bardzo popularne piosenki, może nie tyle zapomniane, ile w dzisiejszych czasach odłożone gdzieś do lamusa, bo niestety młodzież woli teraz inną muzykę – dodał grający w zespole na banjo Robert Gawron.

Było to widać także po przekroju wiekowym legionowskiej publiczności. I po tym, że niemal każdą z wykonywanych piosenek znała ona na pamięć. Co nawiasem mówiąc, z uwagi na kreatywność ich licznych odtwórców, takie łatwe wcale nie jest. – Jak się sprawdzi w Internecie, do tej samej piosenki jest całe mnóstwo dopisywanych tekstów, czyli one musiały być niesamowicie popularne w życiu codziennym – mówi pan Robert. Zaś lider i główny, obdarzony pasującym do konwencji, chropowatym głosem wokalista grupy przyznaje: – Te pieśni, te utwory w obecnym czasie niestety się trochę zaktualizowały. Teksty wielu z tych piosenek odnoszą się już nie tylko do mieszkańców Lwowa, lecz całej Ukrainy. Nie zapominajmy też o tym, że wciąż mieszka tam wielu Polaków. Zatem w czasie trwającej teraz agresji rosyjskiej te niektóre lwowskie otwory, napisane już po drugiej wojnie światowej, są zdecydowanie dwuznaczne. A nagrywając tę płytę dwa lata temu, zupełnie o tym nie myśleliśmy.

Artyści poważnie myśleli za to o zagraniu koncertu właśnie we Lwowie. Niestety, chociaż wszystko było już dogadane, nie doszedł on do skutku. Nadzieja umiera jednak ostatnia, dlatego twórcy Projektu Volodia wciąż liczą, że w Ukrainie zagrają. No i doskonale znane słuchaczom utwory podadzą im przyrządzone według własnego, autorskiego przepisu. Oryginalnego, ale zachowującego siłę i przekaz oryginałów. – Instrumentarium jest mocno rozbudowane. Każdy z nas pasjonuje się różnymi gatunkami muzyki: od bluesa, jazzu, flamenco aż do popu. I ten miks kultur muzycznych powoduje różnorodność i odmienność utworów. W niektórych pozwoliliśmy sobie na zmianę harmonii, z prostego a-moll, D-dur i E-dur na całkiem inne skale, które zupełnie zmieniły charakter utworu, mimo że treść, warstwa słowna czy melodie pozostały te same. Staramy się jak najbardziej wzbogacić te utwory, żeby one przestały być takimi stricte ulicznymi, a dostały też troszeczkę charakteru scenicznego – tłumaczy Robert Gawron.

Pomagają w tym, jako się rzekło, unikalne aranżacje, przydają się też ciekawe instrumenty. Takie jak… kowadło czy choćby używany przez wrocławian na koncertach, słynny już… vinofon, czyli rodzaj wibrafonu, gdzie dźwięk wydobywa się z odpowiednio nastrojonych butelek po winie. – Każdy z członków zespołu coś do tych utworów muzycznie wnosił. Budowały się one na próbach dzięki naszej wspólnej pracy i to była fajna, ciekawa zabawa. Czasem nawet nas samych niektóre te aranże zaskakiwały – śmieje się Janusz Kasprowicz. Zaskakiwały również być może i obecnych na sobotnim koncercie legionowian. Sądząc jednak po ich spontanicznej wokalnej aktywności, jedno jest właściwie pewne: w tej muzycznej niespodziance wszystko im grało.

Poprzedni artykułPrezes z odznaką
Następny artykułNowa „Miejscowa na Weekend”
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.