Niedzielny mecz z ostatnim w tabeli Śląskiem Wrocław był dla legionowskiego KPR-u szansą na zgarnięcie w Lidze Centralnej kolejnych trzech punktów. Szansą, której gospodarze nie wykorzystali. Po trzech porażkach z rzędu goście pokazali, że nie zamierzają dłużej być dostarczycielami punktów i pewnie zwyciężyli 33:27.

Zanim gracze KPR-u zdążyli się dobrze rozgrzać, już – po dwóch kontrach gości – przegrywali 0:2. Równie szybko, doprowadzając do wyrównania, dali jednak licznie zgromadzonym kibicom do zrozumienia, że nie ma powodów do niepokoju. Tyle że wciąż to wrocławianie byli skuteczniejsi, co po kilku minutach dało efekt w postaci ich prowadzenia 6:2. Widząc, co się święci, w 7 minucie spotkania sztab trenerski KPR-u postanowił wziąć czas, zaczynało być bowiem nieciekawie. Przy próbach ataku legionowianie gubili piłkę, a nakręceni kolejnymi golami goście skwapliwie takie prezenty wykorzystywali. Pozwoliło im to w 10 minucie prowadzić 8:4 i na większym spokoju rozgrywać swój atak pozycyjny. Zwłaszcza że obrona miejscowych nie imponowała szczelnością, a jej błędy zbyt rzadko naprawiał legionowski bramkarz. Mijały kolejne minuty, lecz obraz gry się nie zmieniał. Grając w osłabieniu po wykluczeniu Krzysztofa Tylutkiego, KPR stracił kolejnego gola i w 17 minucie przegrywał już 5:12. Trudno było ocenić, po której stronie boiska gra niedawny lider, a po której ostatnia drużyna w tabeli. Im więcej zawodnicy Śląska trafiali, tym większe biło z nich przekonanie, że tego dnia sprawią rywalom psikusa. W 23 minucie, przy stanie 6:15, Marcin Smolarczyk poprosił o kolejny czas. Było jasne, że aby podjąć pościg i zejść na przerwę z nadzieją na zwycięstwo, KPR musi uszczelnić defensywę i zaliczyć serię celnych trafień. Udało się to tylko połowicznie – do szatni gospodarze schodzili, przegrywając 12:18. – Nie patrzyliśmy na przeciwnika, tylko skupiliśmy się na swojej grze. Wyciągnęliśmy wnioski po tych trzech meczach, które przegraliśmy i wiedzieliśmy, co mamy do poprawy. Mocno się za to zabraliśmy i są tego efekty. Na pewno przyjechaliśmy tutaj powalczyć, chociaż wiedzieliśmy, z kim się mierzymy. Nie mieliśmy nic do stracenia, wyszliśmy z luźną głową, no i się opłaciło – opowiadał po spotkaniu Adrian Turkowski, zawodnik Śląska Wrocław.

Drugą połowę meczu KPR zaczął od dwukrotnego obicia poprzeczki bramki rywala. Śląsk miał więcej szczęścia i na dzień dobry powiększył prowadzenie. Goście nie forsowali tempa, bo to nie oni byli „na musiku”. Gospodarze też nie podpalali się z powodu upływającego czasu, nadal jednak nie mogli znaleźć sposobu na zmniejszenie straty do Śląska. Tym bardziej, że nie dopisywało im też szczęście, jak w sytuacji z 40 minuty, gdy będąc sam na sam z bramkarzem, Tomasz Kasprzak trafił w poprzeczkę (17:23). Niedługo później na tablicy wyników coś jednak w końcu drgnęło i KPR zmniejszył stratę do czterech trafień (19:23). Co z tego, kiedy piłka, zamiast lądować w siatce gości, odbijała się od ich bramki i wychodziła na aut… Przerwa wzięta w 45 minucie miała jeszcze mocniej zewrzeć szyki legionowian i zmotywować ich do walki, bo na odrobienie sześciu goli (19:25) pozostało już mało czasu. Sygnał do ataku dał w 48 minucie Kacper Zacharski, wyjmując piłkę nieuchronnie zmierzającą do jego bramki. Wprawdzie po chwili jego odpowiednik u gości zrobił to samo, lecz KPR skutecznie poprawił. Mimo agresywnej obrony i polepszenia celności, nie było jednak mowy o jego dominacji na boisku. Ekipa z Dolnego Śląska metodycznie robiła swoje i kiedy w 53 minucie prowadziła 28:23, mogła oswajać się z myślą o wywiezieniu z Legionowa kompletu punktów. Wzięty chwilę później czas dla KPR-u wiele już nie zmienił. Miejscowi bardzo się starali, wysoko stanęli w obronie, spieszyli się w ataku, ale przeciwnik nie dał sobie wydrzeć pierwszego w tym sezonie zwycięstwa. KPR Legionowo niespodziewanie przegrał u siebie ze Śląskiem Wrocław 27:33 i stracił miano niepokonanej drużyny w tych rozgrywkach.

Trener Marcin Smolarczyk, razem z Michałem Prątnickim prowadzący legionowski zespół, do porażki podszedł ze zrozumieniem, doceniając poziom gry niedzielnego rywala. – Myślę, że decydujący wpływ na przebieg spotkania miał jego początek, gdzie totalnie byliśmy poza meczem. Później nie mieliśmy się już czego złapać, coraz bardziej nerwowo graliśmy w ataku i podejmowaliśmy coraz bardziej pochopne decyzje – nie do końca słuszne, nie do końca prawidłowe i nie do końca wynikające z tego, co się dzieje na boisku. Śląsk postawił bardzo trudne warunki, byli bardzo dobrze przygotowani, no zasłużenie dzisiaj wygrali, bo byli drużyną zdecydowanie lepszą – ocenił szkoleniowiec KPR-u. – Każdy mecz czegoś powinien uczyć: zarówno wygrana, jak i porażka. Powinno się wyciągać z niego jak najwięcej wniosków i na pewno będziemy ich szukać w sferze mentalnej, ale też jeśli chodzi o taktykę i kwestię podejmowania decyzji we wrażliwych momentach, bo i w ataku, i w obronie nie grało nam się łatwo, więc ciężko było złapać trochę pewności. Nie mieliśmy dzisiaj marginesu błędu, który mogliśmy popełnić i w pewnym momencie nas to przerosło.

W następnej kolejce Ligi Centralnej, w sobotę 16 października, legionowski KPR zmierzy się na wyjeździe z Warmią Energą Olsztyn. Początek meczu o godz. 17.00.

KPR Legionowo – WKS Śląsk Wrocław 27:33 (12:18)

Najwięcej bramek: dla KPR-u – Filip Fąfara 8, Maksymilian Śliwiński 7, Kamil Ciok 5; dla Śląska – Adrian Turkowski 6, Paweł Salacz, Kacper Okapa – po 5.

Poprzedni artykułŻłobek z bonusem
Następny artykułTrenerzy na medal
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.