Zarządzane przez spółkę KZB targowisko Mój Rynek od samego początku miało nie tylko handlowe, lecz także kulturalne aspiracje. I w minioną sobotę kolejny raz potwierdziło, że nie były one na wyrost. Tym razem zmodernizowana przed kilkoma laty część targu stanowiła miejsce inauguracji Mazowieckiego Jazz Jam. Legionowo.

Z perspektywy organizatorów wybór tej lokalizacji był oczywisty. – Chcemy pokazać miastu, że to jest jego święto. Jesteśmy z jazzem już od 1993 roku, czyli bardzo długo. To jedna z wizytówek Legionowa. Zaczynaliśmy Jazz Jamboree jako jedyny wtedy festiwalowy klub poza Warszawą. Więc to było coś. Teraz mamy już nasz własny Jazz Jam., czyli lokalną kontynuację tamtej imprezy. Dzisiaj, jak zwykle na początek, chcemy przypomnieć korzenie jazzu, czyli dixieland. Dlatego Vistula River Brass Band – zespół zasłużony, z ponad 50 latami stażu. Może nie wyglądają, ale są świetni, no i wciąż w formie – zapewniał Zenon Durka, dyr. Miejskiego Ośrodka Kultury w Legionowie.

Są, chociaż pandemiczny rozbrat z publicznością także weteranom dał się we znaki. – Trochę nam to podcięło skrzydła, bo nie było dużo pracy. Bardzo fajnie, że teraz znowu można razem zagrać, a nie, jak dotąd, montować jakieś prowizorki w mniejszych składach. Bo nie ma to jak zagrać z całym zespołem – przyznaje Lech Szprot, lider Vistula River Brass Band. Występu pod chmurką, w tym przypadku nie tylko tą metaforyczną, on i jego ludzie się nie obawiali. Dla jazzowych tradycjonalistów to naturalne środowisko koncertowe. – Jeżeli chodzi o granie w plenerze, jesteśmy zaprawieni w boju. Korzenie takich jak nasz zespołów są w Nowym Orleanie, a tamtejsze bandy grywały właśnie na ulicach czy na różnych paradach. Dla nas granie na plenerach to też chleb powszedni, po prostu normalność. Tyle że mogłoby być dzisiaj troszkę cieplej.

Życzenie lidera szybko zostało spełnione – i za sprawą aury, i dzięki żywiołowo reagującej publiczności. Jeszcze raz okazało się, że jazzowych standardów serwowanych przez Vistula River Brass Band czas po prostu się nie ima. Uśmiechy na ustach zasłuchanych legionowian były dla muzyków swego rodzaju rekompensatą za pandemiczną posuchę. – Nie takie katastrofy jazz przetrwał, więc przetrwa również tę. Nie ma się co obawiać. Chociaż ten polski jazz tradycyjny coraz bardziej jest w defensywie. Mało jest adeptów grających ten rodzaj jazzu, bo wszyscy od razu chcą grać jazz nowoczesny, czyli nie przechodzą tych naturalnych szczebli. A większość polskich muzyków jazzowych zaczynało kiedyś właśnie od jazzu tradycyjnego i dopiero później stopniowo przechodzili do innych gatunków. Przykładem może tu być nieżyjący już niestety gigant, Tomek Szukalski. No a teraz, co mnie trochę smuci, mało mamy zespołów grających tradycyjny jazz. Cóż, takie są czasy, ale może to się kiedyś zmieni – ma nadzieję Lech Szprot.

Sobotnia inauguracja legionowskiej „dżemborki” zaostrzyła apetyt mieszkańców na kolejne koncerty Mazowieckiego Jazz Jamu. Tegoroczna edycja tej organizowanej przez MOK, a współfinansowanej ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego imprezy zapowiada się naprawdę wyjątkowo. – Wystąpi u nas między innymi Ewa Bem – gwiazda, która niecały rok temu, po różnych perypetiach życiowych powróciła na scenę, bo zapewne – wzorem wielu innych muzyków – stwierdziła, że to właśnie muzyka trzyma ją przy życiu. Tak samo legendarny Jan „Ptaszyn” Wróblewski. Po różnych kłopotach zdrowotnych nagle okazało się, że choć nie powinien już grać, to gra, bo to trzyma go przy życiu. I my chcemy pokazywać takie osoby. Polecam też jeszcze zespół O.N.E., czyli zespół złożony z samych pań, które grają na różnych instrumentach dętych.

Ciekawym uzupełnieniem festiwalu będzie jak zwykle wystawa fotograficzna, w planach są także warsztaty muzyczne. Co do samych koncertów, odbędą się one 22, 23 i 24 października. Bezpłatne wejściówki na każdy z nich rozeszły się wprawdzie w mgnieniu oka, ale osobom pragnącym posłuchać tuzów krajowego jazzu szef Miejskiego Ośrodka Kultury zaleca nie porzucać nadziei. – Wejściówki się czasem rozdaje różnym osobom, które później nie przychodzą. Więc jeśli ktoś ma zapał do jazzu, to być może uda mu się – a myślę, że tak – wejść przed koncertem i zająć jakieś dodatkowe miejsca – dodaje dyr. Durka. Miejsca oczywiście w sali widowiskowej ratusza. Bo także w roli festiwalowej sceny dla jazzmanów sprawdza się ona znakomicie.

Poprzedni artykułSkrzydło po przecięciu
Następny artykułPłoną łąki
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.