W pierwszym występie nowego sezonu we własnej hali KPR Legionowo zaserwował kibicom same nowości: nowy parkiet, nowe rozgrywki i nowe stroje. „Stare, ale jare” zostały za to ambicja i wola walki ekipy z Areny. A w niedzielnym, wygranym pojedynku z Padwą Zamość okazały się to cechy bardzo przydatne.

Zanim jeszcze rozpoczął się mecz, o tym, że Liga Centralna to już wyższa półka, świadczyć mogła choćby obecność sporej grupy kibiców z Zamościa, wyposażonych w rzadko słyszaną w Arenie… syrenę strażacką. Choć oczywiście pierwsze skrzypce mieli tego dnia grać rywalizujący szczypiorniści. I rzeczywiście zagrali.

Pokrzepieni swym wyjściowym utworem „Thunderstruck”, bramkowe otwarcie sędziowanego przez dwie panie meczu zaliczyli gospodarze, po kontrze, którą celnym rzutem zakończył Tomasz Kasprzak. Po chwili był już remis. Gorącej atmosferze na trybunach towarzyszyła ta na boisku, gdzie każdą akcję swych ulubieńców kibice kwitowali głośnymi okrzykami. Po pięciu minutach częściej cieszyli się fani KPR-u, prowadzącego 4:2. Później na kilka minut celowniki gospodarzy trochę się rozregulowały, ale też nie pozwolili sobie wbić gola. Nie bez udziału rywali, którzy zmarnowali m.in. sytuację sam na sam z Tomaszem Szałkuckim. Od stanu 5:3 przez dłuższy czas bramki obu ekip pozostawały nienaruszone. Impas przełamał dopiero Mateusz Chabior, wyprowadzając KPR na trzybramkowe prowadzenie. Wtedy trener gości zdecydował się wziąć pierwszy tego dnia czas. Bardziej zapewne po to, aby wybić KPR z uderzenia, niż zmieniać coś w stylu gry swej coraz skuteczniejszej w miarę upływu czas ekipy. Mimo to gracze z Areny wciąż utrzymywali dwu-, trzybramkową przewagę, pomysłowymi akcjami często rozmontowując obronę gości.

W 20 minucie na ławkę kar powędrował Michał Prątnicki, a Padwa z karnego zmniejszyła stratę do dwóch trafień (10:8). Na szczęście w ten sam sposób „status quo” przywrócił po chwili Mateusz Chabior. Sześć minut przed końcem pierwszej połowy Tomasz Kasprzak miał szansę wyprowadzić drużynę na czterobramkową przewagę, ale po interwencji bramkarza gości to oni zdobyli gola z kontry (12:10). Kiedy z boiska wyleciał Filip Fąfara, a niedługo później Jakub Brzeziński i Kamil Ciok, zamościanie skwapliwie skorzystali z okazji i w 27 minucie doprowadzili do remisu po 12. Chcąc dać zawodnikom chwilę oddechu, Marcin Smolarczyk szybko wykorzystał pierwszą przerwę. Kilkadziesiąt sekund po niej, grając już w komplecie, KPR odzyskał prowadzenie, a Kacper Zacharski uchronił drużynę przed remisem. Po kolejnej kontrze zamościan musiał jednak skapitulować, przez co na przerwę obie drużyny schodziły przy stanie po 13. – Początek spotkania układał się tak, jak chcieliśmy. Później wkradły się jakieś niepotrzebne emocje. Sytuacja, kiedy gramy w potrójnym osłabieniu, nie zdarzyła nam się od dawna. To nas trochę rozbiło i zaczęliśmy podejmować decyzje, które nie były zgodne z założeniami na ten mecz. Było to takie wyciągnięcie ręki do Zamościa, który wyrównał rezultat. Natomiast w przerwie powiedzieliśmy sobie, że plan, który mieliśmy, jest skuteczny i należy wrócić do jego realizacji – komentował po meczu trener Marcin Smolarczyk.

Po świetnej pierwszej partii bramkowe otwarcie drugiej znów zaliczyli legionowianie. Tuż po nim trafili zaś ponownie, a po udanej kontrze i golu Maksymiliana Śliwińskiego odjechali gościom na trzy bramki. W 37 minucie szalejący na parkiecie KPR prowadził już 19:15, co trener gości z miejsca „skomentował” wzięciem czasu. Lepszego początku miejscowi fani szczypiorniaka nie mogli sobie wymarzyć. A ich pupile, spokojnie rozgrywając swoje akcje, każdą z nich starali się kończyć golem. Padwa usiłowała wprawdzie odpowiadać, ale jej graczom pod bramką KPR-u bardziej trzęsły się ręce, co kończyło się popełnianiem prostych błędów. W 45 minucie, grając z przewagą dwóch zawodników, KPR wygrywał już siedmioma golami (25:18). W tym momencie licznie zebrani kibice gospodarzy mogli już właściwie dopisać im w tabeli trzy punkty. Wyzwaniem dla nich było głównie utrzymanie koncentracji do końca meczu. Ekipa z takim doświadczeniem poradziła sobie z tym bez większego trudu. Wprawdzie dziesięć minut przed końcem Padwa zmniejszyła stratę do czterech trafień, ale zrobić sobie krzywdy KPR-owcy już nie dali. Inauguracyjny występ na własnym terenie gospodarze uczcili przekonującym zwycięstwem 34:28.

Ciesząc się z triumfu, sztab trenerski KPR-u na chłodno ocenia obecną formę drużyny i perspektywy jej rozwoju. – Zawsze jest coś, co można poprawić i zawsze jest coś, co nie wychodzi tak, jak sobie zakładaliśmy. Wiadomo, to jest sport i błędy będą się przytrafiać – to część każdej dyscypliny sportu i każdy sportowiec je popełnia. Ale kto ich popełnia mniej, ten gra coraz lepiej: wygrywa mecze, wygrywa zawody, więc będziemy wskazywać te mankamenty i je eliminować. To naturalna czynność w procesie treningowym, w którym jesteśmy i funkcjonujemy. Zawsze, oczywiście po odpowiedniej analizie, zwracamy na to uwagę przed każdym spotkaniem i przy układaniu strategii na kolejne mecze – dodaje trener Smolarczyk, razem z Michałem Prątnickim prowadzący legionowski zespół.

W trzeciej kolejce Ligi Centralnej (2 października) KPR wybierze się do Wielunia, aby zmierzyć się z tamtejszym, zawsze groźnym MKS-em, który po minimalnej porażce w tej kolejce na własnym terenie z pewnością będzie chciał odrobić straty.

KPR Legionowo – MKS Padwa Zamość 34:28 (13:13)

Najwięcej bramek: dla KPR-u – Maksymilian Śliwiński 7, Filip Fąfara 6, Mateusz Chabior 5; dla Padwy – Konrad Bajwoluk 7, Paweł Puszkarski, Karol Małecki – po 5.

Poprzedni artykułKosztowne zamiesz(k)anie
Następny artykułFestiwal za głosy
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.