Tegoroczne obchody Dni Legionowa, o czym mieszkańcy mogli się już przekonać, są inne niż wcześniejsze. Głównie dlatego, że zamiast jednego, centralnego święta, rozciągnięto je i w czasie, i w przestrzeni. Bodaj największa miejska impreza z tego cyklu odbyła się w ostatni weekend czerwca w Lodowej Arenie. Połączenie humoru, młodości oraz muzycznej nostalgii wypadło znakomicie.

W porównaniu z pierwotnymi planami lokalizacja wydarzenia stanowiła pewną istotną, dokonaną z myślą o komforcie gości zmianę. – Połączyliśmy imprezę, którą dzisiaj planowało miasto, z tą zaplanowaną przez nas. Stwierdziliśmy, że nie ma co mnożyć bytów, szczególnie w tych czasach, nie do końca jednoznacznych. I część kabaretową, która miała odbyć się w Lodowej Arenie, połączyliśmy z częścią koncertową, którą chcieliśmy zrobić przy MOK-u na Norwida. No i spotykamy się dziś tutaj, przy naszym kompleksie sportowym w Legionowie – mówił Andrzej Sobierajski z Miejskiego Ośrodka Kultury w Legionowie. Mimo że na pierwszy rzut oka było to mało widoczne, także w tym przypadku pandemia „włączyła się” do organizacji imprezy. – Nie możemy poszaleć, bo nadal są obostrzenia covidowe, tak więc, gdybyśmy nawet bardzo się starali, to moglibyśmy zorganizować imprezę na maksymalnie 250 osób. Oczywiście nie wlicza się do nich tych zaszczepionych, ale nie wiem, czy nie skończyłoby to się jakimiś perturbacjami, chociażby przy bramkach.

Na początek czerwcową niedzielę umilił mieszkańcom kabaret Kałamasz. Jego znani z serialu „Ranczo” członkowie z miejsca zdobyli serca publiczności. Niezależnie od tego, czy śpiewali, czy żartowali na tematy polityczny lub obyczajowe. Nikt także nie wybrzydzał przy kolejnym punkcie programu. A był nim koncert Gośki Andrzejewskiej-Składanek oraz Legionowskiego Bandu Rozrywkowego, sformowanego z instrumentalistów skupionych wokół Miejskiego Ośrodka Kultury. – Dzisiaj zagramy polskie standardy z lat 50., 60., 70. i 80. Ma być troszeczkę na wesoło, będzie Młynarski, będzie Krawczyk, będą „Chałupy”, tak więc będzie i trochę ciała, i coś dla ducha i umysłu – zapowiadała wokalistka. Chociaż przeboje były znane, wykonawcy postarali się przemycić w nich coś od siebie, co utworom oraz słuchaczom z pewnością wyszło na zdrowie. Po Legionowskim Bandzie Rozrywkowym na scenie zaroiło się od artystów nieco młodszych. Podopieczni prowadzonej przez Angelę Gerłowską Pracowni Śpiewu Estradowego Angel`s Voice, ale też ich instruktorka, po raz kolejny dali dowód swej artystycznej wrażliwości i wszechstronności.

Prezentacja wokalnego potencjału młodych legionowian stanowiła wymarzony wstęp do koncertu gwiazdy wieczoru. Tym razem organizatorzy postanowili zafundować publiczności muzyczną podróż w czasie – do lat 20. i 30. ubiegłego wieku. – To projekt, który zrodził się w głowach trzech fantastycznych wokalistek z zespołu Bellcanti, który już wiele lat funkcjonuje na polskiej scenie. Wszystkie panie, czyli Barbara Lewicka, Magdalena Chmielecka oraz Maria Malinowska, są śpiewaczkami operowymi i bardzo często występują na deskach różnych teatrów i oper. Jednak w ich żyłach płynie sporo miłości do muzyki rozrywkowej i w czasie, kiedy bardzo dużo mówiło się o stuleciu niepodległości Polski, to panie wpadły na pomysł, aby zrobić program z dwudziestolecia międzywojennego, zawierający przeboje z tamtych czasów, które wszyscy bardzo dobrze znamy – opowiada Paweł Nowak, wirtuoz akordeonu z towarzyszącego paniom z Bellcantii zespołu.

Nie trzeba być ekspertem, aby dostrzec, że ilość zgodnie szła wtedy w parze z jakością. – Wysyp piosenek z lat 30., które weszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej, jest olbrzymi, ale to też ze względu na fakt, że były to po prostu początki. Wcześniej taką muzyką, która moglibyśmy nazwać popularną, rozrywkową, były raczej utwory zbliżone do muzyki ludowej. Takie piosenki się śpiewało i przy takich się bawiło. Nieco „wyższą półką” była oczywiście muzyka klasyczna. A tutaj nagle pojawiła się muzyka po prostu dla ludzi – tłumaczy pełniący tego wieczoru rolę konferansjera Michał Fogg, prawnuk słynnego członka chóru Dana, od ponad dwóch dekad zajmujący się krzewieniem kultury dwudziestolecia międzywojennego, między innymi współtworząc Ogólnopolski Festiwal Piosenki Retro im. Mieczysława Fogga. Co zrozumiałe, popularności utworów, którym niedługo stuknie setka, Michał Fogg wcale się nie dziwi. – To z wielu względów są przeboje ponadczasowe i uniwersalne. Ale ich główna siła leży, moim skromnym zdaniem, w tym, że komponowane były przez wybitnych kompozytorów, do tego w pełni wykształconych muzycznie. Z kolei teksty też były pisane przez ludzi do tego predysponowanych, czyli po prostu poetów. Julian Tuwim, Marian Hemar, Jan Brzechwa, Emanuel Szlechter – te nazwiska będą się dzisiaj pojawiać. To jest podobnie jak z niezapomnianymi przebojami, które powstały po wojnie, a cały czas są żywe, aktualne i przez kolejne dekady również będą się sprawdzać.

Tak samo jak trzy operowe śpiewaczki z zespołu Bellcanti – czego legionowianie z przyjemnością byli w Lodowej Arenie świadkami – sprawdzają się w repertuarze dalece odległym od klasycznego. Co również, jak zauważył Michał Fogg, stanowi pewne nawiązanie do tradycji przedwojennego szołbiznesu. – Jest to dla artystów, można powiedzieć, dość naturalna droga, dlatego że większość wielkich gwiazd przedwojennej muzyki, kina, rewii i teatru, szczególnie męska część, zaczynała właśnie od śpiewu klasycznego – dodaje konferansjer. Jak widać, tą właśnie drogą udało im się przejść do muzycznej historii.

Poprzedni artykułPo kablu do kłębka
Następny artykułTango na 600 fajerek
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.