W miniony piątek przypadały imieniny marszałka Józefa Piłsudskiego. To dobra okazja, aby przypomnieć o kierowanej przez twórcę Legionów, działającej też na obszarze dzisiejszego powiatu legionowskiego Polskiej Organizacji Wojskowej. Bo oprócz tego, że patronuje ona głównej ulicy na Kozłówce, wielu mieszkańców wie o POW… niewiele.

Na przeciwległym biegunie wiedzy znajduje się dr hab. Jacek Szczepański, autor wydanej niedawno książki „Peowiacy i ich losy (Jabłonna, Chotomów, Krubin, Wieliszew). Wiedzy, która dzięki tej publikacji stała się teraz o wiele pełniejsza. – Organizacje peowiackie na naszym terenie powstały dosyć późno, bo w marcu 1917 roku – wtedy, kiedy POW przez krótki moment działało półlegalnie. Był to okres, gdy powstała Tymczasowa Rada Stanu Królestwa Polskiego, kiedy jej działacze – wraz z Józefem Piłsudskim – mieli nadzieję na utworzenie armii polskiej przy Królestwie Polskim. Natomiast władze niemieckie storpedowały te pomysły i w związku z tym, właśnie w lipcu 1917 roku, POW przeszła do konspiracji – przypomina Jacek Szczepański.

Wbrew temu, co sugeruje nazwa organizacji, skupiała się ona na czymś więcej niż jedynie militarnych aspektach walki o niepodległość. – Peowiacy mieli za zadanie nie tylko szkolić się militarnie, ale również krzewić myśl niepodległościową Józefa Piłsudskiego w terenie. Organizowali odczyty, zbiórki, przedstawienia teatralne. Był to szeroki ruch społeczny. Z reguły tworzyli go młodzi chłopcy i młode dziewczyny, w wieku 17-19 lat, przeważnie dzieci miejscowych gospodarzy z Jabłonny, Chotomowa czy z Krubina. To była przede wszystkim młodzież wiejska, która ukończyła miejscowe szkoły powszechne i później pomagała rodzicom na roli; młodzież przepojona ideą odzyskania niepodległości poprzez własny czyn zbrojny, bez oczekiwania pomocy z zewnątrz – dodaje autor, dyr. Muzeum Historycznego w Legionowie.

Traktująca o lokalnych peowiakach, anonsowana już przez nas książka Jacka Szczepańskiego, w przystępny sposób przybliża sylwetki czołowych działaczy POW. I co bardzo istotne, z wielu anonimowych dotąd dla potomności osób czyni wyraziste postaci. Innymi słowy, ludzi z krwi i kości, których dokonania czytelnikowi łatwiej dzięki temu zachować w pamięci. Choćby przez pryzmat starć peowiaków ze zwolennikami endecji, która obrała inną, opartą na dyplomacji drogę do odzyskania wolności. – Oni byli postrzegani przez Narodową Demokrację jako zbyt radykalni i z tego powodu nastąpiły drobne tarcia. Ale w źródłach mamy potwierdzone tylko dwa czy trzy przykłady – mówi historyk. Generalnie, przynajmniej wśród rodaków, POW działała w pokojowy sposób. – Proces pracy ideowej był prowadzony równolegle ze szkoleniem militarnym. Nasze punkty organizacyjne POW podlegały pod komendę obwodu praskiego, z którego przysyłano kurierami rozkazy, materiały propagandowe, instruktorów wojskowych, ale również takich, którzy prowadzili odczyty.

Odsłaniając przeszłość, książka „Peowiacy i ich losy…” zamyka też w pewnym sensie historyczną eksplorację lokalnej aktywności POW. Z głębszych i bardziej przejrzystych źródeł wiedzę na ten temat czerpać będzie już bowiem niezwykle trudno. – Te wiadomości zostały zweryfikowane przez źródła, które znajdują się w Centralnym Archiwum Wojskowym. Przede wszystkim są tam dwa bardzo cenne zespoły dla historii naszych organizacji peowiackich. Pierwszy to Komisja Kwalifikacyjna Polskiej Organizacji Wojskowej. Jest to zespół liczący kilkadziesiąt tysięcy podań peowiaków z ziem polskich, w których opisywali swoje losy w czasie pierwszej wojny światowej i załączali do tego oryginalne dokumenty. To źródło nie było jeszcze do tej pory przebadane, a okazało się, że kilkudziesięciu peowiaków z naszego terenu również złożyło tam swoje podania. Komisja ta działała w latach 1937-39 i weryfikowała te podania bardzo precyzyjnie i szczegółowo – zaznacza dr. Szczepański. A to dlatego, że ich zawartość miała wpływ na emerytalne świadczenia peowiaków. – To jest zespół, nad którym spędziłem ponad dwa lata, przeglądając te wszystkie podania i wyłuskując poszczególnych peowiaków z Chotomowa, z Wieliszewa, z Krubina czy z Jabłonny. Później ta wiedza została skonfrontowana z zespołem archiwalnym POW, w którym znajdują się oryginalne dokumenty. Jest tam zachowane archiwum komendy obwodów podmiejskich, więc można było zestawić to, co znajduje się w tamtym pierwszowojennym archiwum, z dokumentami z końca lat trzydziestych. Dzięki temu mamy dosyć pełny i ciekawy obraz tych wydarzeń – dodaje legionowski regionalista. Ciekawy na tyle, że może on być atrakcyjny nie tylko dla badaczy lokalnej przeszłości.

Poprzedni artykułRozbój nie popłaca
Następny artykułDyżury jak przed rokiem
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.