Wystarczył rzut oka na tabelę pierwszoligowej grupy C, aby zorientować się, że w niedzielnym (13 grudnia) meczu z SMS-em ZPRP Płock każdy inny wynik niż zwycięstwo gospodarzy, czyli KPR-u Legionowo, byłby ogromną niespodzianką. Szansę na jej sprawienie przewodzący stawce legionowianie dali rywalom tylko do przerwy. A później sami sprawili… im lanie.

Mecze, w których jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wszystko wydaje się przesądzone, często bywają dla faworytów bardzo trudne. Dlatego najlepiej od razu pozbawić rywali złudzeń. KPR zaczął spotkanie właśnie w ten sposób, szybko obejmując prowadzenie 3:0. Chwilę później goście zdobyli pierwszą tego dnia bramkę, ale miejscowi szybko odpowiedzieli tym samym. Było jednak widać, że młoda płocka drużyna ma duże kłopoty ze sforsowaniem obrony legionowian. Chyba że, tak jak w siódmej minucie, wychodzi z szybką kontrą i do pokonania zostaje tylko bramkarz (3:5). Taki obrót sprawy ośmielił gości, którzy kilkadziesiąt sekund później zdobyli kontaktowego gola, po czym wyrównali z rzutu karnego. I nagle zrobiło się po pięć. Kiedy poganiani z ławki gospodarze znów odskoczyli na dwa „oczka”, trener SMS-u ZPRP Andrzej Marszałek poprosił o pierwszy w tym spotkaniu czas.

Po nim obraz gry się zasadniczo nie zmienił: KPR próbował jak najszybciej odskoczyć na bezpieczny i komfortowy dystans, zaś ekipa z Płocka starała się mu w tym przeszkodzić. Często skutecznie, bo kiedy już udało jej się sforsować zasieki miejscowych, piłka często znajdowała drogę do siatki. Efekt: w 17 minucie KPR prowadził tylko 10:9, a po chwili – znowu z karnego – SMS wyrównał. Tuż po tym, gdy grający w osłabieniu KPR rozgrywał akcję, o przerwę poprosił prowadzący go duet trenerski. I jak łatwo zgadnąć panowie Marcin Smolarczyk i Michał Prątnicki nie byli w dobrych humorach. A gdyby nie udana parada Kacpra Zacharskiego mieliby jeszcze gorsze. Ale co się odwlecze… W 20 minucie, po szybkiej akcji, gracze z Płocka pierwszy raz wyszli na prowadzenie. Taki obrót sytuacji wyraźnie ich ośmielił i po wyrównaniu KPR-u, zrobili to ponownie.

Czas leciał, a murowani faworyci wciąż nie mogli uzyskać przewagi. Co gorsze, w 28 minucie SMS wyszedł na dwubramkowe prowadzenie. Ponownie dzięki skutecznemu rozgrywającemu Andrzejowi Widomskiemu, który często posyłał piłkę nad wyciągniętymi rękami obrońców. Chociaż miejscowi robili, co mogli, na przerwę nie udało im się zejść z przewagą. Po 30 minutach było 16:16 i druga połowa miała dać odpowiedź, czy to tylko mała zadyszka, czy płocka ekipa rzeczywiście nie zamierza wracać do domu bez punktów. – KPR zmieniał się do obrony, zmieniał trzeciego obrońcę i dzięki temu mogliśmy przeprowadzać szybkie kontrataki. Mieliśmy przez to dużo rzutów – oceniał po meczu Andrzej Widomski. Z kolei Jakub Brzeziński z KPR-u widział to tak: – Trochę nie poszła nam pierwsza połowa i trenerzy wbili nam do głów, że mecz nie idzie po naszej myśli, bo jednak byliśmy faworytem, a nie było u nas skupienia i podeszliśmy do gry jakoś inaczej.

Po przerwie pierwsi (znowu z karnego) punktowali goście. KPR wprawdzie szybko wyrównał, jednak u jego graczy nie było widać pośpiechu w dążeniu do błyskawicznego odskoczenia przeciwnikowi. Woleli to robić uważnie i małymi krokami. Na pierwsze prowadzenie po przerwie KPR wyszedł w 36 minucie. Później przez dłuższy czas utrzymywał jedno-, dwubramkowy dystans, czyli o wiele za mały, aby mieć pewność zgarnięcia kompletu punktów. Ale kiedy w 42 minucie zrobiło się 23:19, trener gości od razu wziął swoich zawodników na stronę. To był ostatni, nomen omen, gwizdek, aby złapać kontakt i nie pozwolić legionowianom zwiększyć dystansu. Problem w tym, że ci zdążyli wrzucić wyższy bieg i niedługo później prowadzili już 26:19.

Wystarczyło kilka minut, aby z płocczan kompletnie zeszło powietrze, a wraz z nim wiara choćby w remis. KPR, dla odmiany, złapał zawsze przydatny w grze luz i pewnie zdążał po dziesiąte w tym sezonie zwycięstwo. Na dziesięć minut przed końcem gospodarze prowadzili 30:21 i musiałby się zdarzyć sportowy cud, żeby wypuścili z rąk trzy punkty. Ani płocczanie, ani ich trener w niego chyba nie wierzyli, bo końcówka niedzielnego spotkania toczyła się spokojnie niczym sparing. Zgodnie z oczekiwaniami KPR Legionowo zdecydowanie wygrał z ostatnią drużyną w tabeli, aplikując jej aż 37 goli, a tracąc ich tylko 25. W drugiej połowie KPR pokazał swe prawdziwe oblicze. – Na pewno bardziej była widoczna nasza koncentracja i bardziej konsekwentnie podchodziliśmy do każdej akcji. Poprawiliśmy również skuteczność, dlatego później wszystko poszło już po naszemu – komentował Kuba Brzeziński.

Mimo dwunastobramkowego pogromu, płocczanie opuszczali Legionowo w dość dobrych nastrojach. Także dlatego, że przez długi czas grali z liderem, jak równy z równym. – To jest duże doświadczenie, zagrać z drużyną, w której występują tak rutynowani zawodnicy. Na pewno w przyszłości nam się ono przyda – powiedział Andrzej Widomski.

Odnosząc dziesiąte w tym sezonie zwycięstwo, gracze KPR-u świąteczną przerwę w rozgrywkach spędzą zapewne w doskonałych nastrojach. Na pierwszoligowe parkiety szczypiorniści powrócą za kilka tygodni, pod koniec stycznia przyszłego roku.

KPR Legionowo – SMS ZPRP Płock 37:25 (16:16)

Poprzedni artykułRadni walczą o szpital
Następny artykułZłotówka w kompoście
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.