Mało kto zna tę datę, ale we wtorek (13 października) przypadał Międzynarodowy Dzień Ograniczania Skutków Katastrof. Organizacja Narodów Zjednoczonych podnosi w ten sposób świadomość społeczeństwa na temat rosnącego ryzyka występowania negatywnych zjawisk naturalnych, na przykład obserwowanych również w Polsce susz. Stąd próby uświadomienia ludziom, co każdy może zrobić w obszarze gospodarowania wodą.

Prawda jest przykra i dla wielu być może zaskakująca: w Polsce wciąż występuje susza. Jak podaje Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie, w dwunastu województwach obowiązywały na początku października ostrzeżenia dotyczące suszy hydrologicznej, zaś w miesiącach wakacyjnych na terenie wszystkich województw występowała susza rolnicza. Średnia wartość tak zwanego Klimatycznego Bilansu Wodnego, według raportów IUNG-PIB3, pozostaje ujemna. – Skutki suszy z roku na rok są w Polsce coraz bardziej widoczne. Analizy przeprowadzane wiosną tego roku wskazywały na największe zagrożenie tym zjawiskiem od kilkudziesięciu lat. Nie zniwelowały go nawet wyższe sumy opadów w kolejnych miesiącach roku. Niedobory wody w pierwszej kolejności powodują problemy w rolnictwie, ale skutki suszy, na przykład w postaci pożarów, problemów w dostawach wody i energii czy wzrostu cen żywności, możemy odczuć wszyscy – mówi Anna Sawicka, ekspert ds. rozwoju strategii ekologicznej Banku Ochrony Środowiska.

Kłopoty związane z suszą są zarówno efektem mniejszych opadów, jak i niedostatecznej retencji. Dziś w Polsce magazynuje się około 6,5 proc. objętości wody, jaka w ciągu roku odpływa z naszych rzek. Warunki fizyczne i geograficzne Polski stwarzają jednak możliwość podniesienia tego wskaźnika do około 15 procent. To ważne, gdyż skutki zmian klimatu są coraz bardziej odczuwalne. Wydłużające się okresy bez opadów przeplatają się z nawalnymi deszczami powodującymi lokalne podtopienia. Dlatego tak istotne jest podejmowanie działań zmierzających do retencjonowania wody na wyższym niż dotychczas poziomie. – Postępująca urbanizacja sprawia, że kolejne obszary pokrywane są przez materiały nieprzepuszczalne. Wody opadowe w znacznej mierze trafiają do kanalizacji deszczowej, nie zasilając tym samym zasobów wód podziemnych. Konieczna jest popularyzacja inwestycji w infrastrukturę, która poprawi tę sytuację – wskazuje Anna Sawicka.

Powierzchnie nieprzepuszczalne, uniemożliwiające wsiąkanie wody opadowej do gruntu, są w głównej mierze bolączką miast. Dbanie o te już istniejące, a także tworzenie nowych parków czy skwerów, z uwzględnieniem zasad poszanowania zasobów wody, powinno w następnych latach stać się priorytetem. W ten sposób można poprawić równowagę wodną, a takżeo graniczyć efekt tzw. miejskiej wyspy ciepła, który zwłaszcza w miesiącach letnich jest dokuczliwy dla mieszkańców największych aglomeracji.

Warto zauważyć, że infrastruktura wodna może być tworzona nie tylko przez wyspecjalizowane podmioty, a pieniądze nie muszą stanowić bariery. Pozytywne efekty przyniesie zamiana przydomowego trawnika na łąkę kwietną oraz rezygnacja z chodnika brukowanego na rzecz tzw. eko-krat. To działania proekologiczne, niewymagające angażowania znacznych funduszy. Co więcej, w Polsce funkcjonują programy rządowe i samorządowe, w ramach których wspierane są przedsięwzięcia retencjonujące wodę. Jeden z nich to Moja Woda, realizowany przez Wojewódzkie Fundusze Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Umożliwia on otrzymanie dotacji do 80 proc. wartości inwestycji (nie więcej niż 5 tys. zł). W ten sposób dopuszczalne jest sfinansowanie m.in. budowy podziemnego lub naziemnego zbiornika retencyjnego, czy instalacji pozwalającej na wykorzystanie wód opadowych bądź roztopowych. Rozwiązaniem może być też wybór oferty komercyjnej w banku specjalizującym się w inwestycjach proekologicznych.