Szopka wokół „żłobka”

Dziś już mało kto pamięta, lecz byli w grodzie L. tacy, co twierdzili, że jeden miejski żłobek to stanowczo zbyt mało. Ponad dekadę temu rozgorzała przeto w kręgach zbliżonych do decydenckich debata na temat utworzenia filii słynnej stołecznej (czy raczej „Stolicznej”…) placówki z ul. Kolskiej. Owszem, pomiędzy żłobkiem właściwym a „żłobkiem” pewna różnica istnieje, głównie jeśli chodzi o metryki klienteli, lecz zasadniczy przedmiot działalności jest zbliżony. Oba przybytki klient odwiedza nie całkiem wiedząc, o co chodzi, w obu też może liczyć na kompleksową obsługę (nie wyłączając serwisu w przypadku awarii systemów odprowadzania osobistych ścieków). No i osiągnąć ten zniewalający błogostan, kiedy to człowiek z objęć mamy lub kumpli wskakuje w ramiona Morfeusza… Rozkoszna perspektywa!

Posiadanie własnej izby wytrzeźwień byłoby dla miasta korzystne w dwójnasób. Nie dość, że rozrywkowo aktywna część jego populacji biesiadowałaby w poczuciu pewności zawianego jutra, to jeszcze „żłobek” otoczyłby opieką radnych, którzy przygotowują uchwały świadczące o braku trzeźwej oceny sytuacji w mieście. Albo na przykład młodych małżonków pijanych od złudzeń dotyczących szans wytrwania w zaobrączkowanym duecie. Tak na marginesie, w języku hiszpańskim słowo „żona” w liczbie mnogiej oznacza „kajdanki”. Mądry naród ci Hiszpanie. Może dlatego zamiast walczyć ze swymi połowicami, wzięli się za byki. Łatwiej wygrać.

Tak czy siak, mimo ww. korzyści miejska oaza pijackiej szczęśliwości nie powstała. Na mój gust przez zwyczajną zazdrość ludzi władzy. Nie wiedzieć czemu ubzdurali sobie, że nawet od czasu do czasu zawitać do tej najprzytulniejszej z izb im nie uchodzi. Bo to niby dyshonor zjechać z samorządowych wyżyn do zataczającego się realu. Egoiści i psy ogrodnika! Tuż przed wyborami ten wstręt do procentów migiem im się wszak ulatnia. A każdy tylko liczy na okazję do kaca.

Poprzedni artykułBędzie cieplej, będzie zdrowiej
Następny artykułAsy z klasy
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.