Z Karolem „Carlo” Dyttusem, beatboxerem z Wieliszewa, spotkaliśmy się przy okazji kolejnych warsztatów prowadzonych przez niego dla legionowskich dzieciaków. Przyglądając się pracy z adeptami „śpiewania” perkusyjnych dźwięków, zapytaliśmy muzyka o kilka spraw związanych z jego artystyczną pasją.

– Co jest twoim zdaniem ważniejsze dla osiągnięcia sukcesu w tej dziedzinie: talent czy jednak ciężka praca?

– Publiczność, ludzie twierdzą zazwyczaj, że talent. A ja się z nimi kłócę, mówiąc, że raczej ciężka praca. Bo jednak praktyka i wytrwałość w tym, co się robi, moim zdaniem miażdży talent. Oczywiście można go mieć, ale jeżeli pozostaje nieoszlifowany, to nic nie daje. Niemniej uważam, że predyspozycje, takie jak poczucie rytmu, kreatywność, również prezencja na scenie są ważne, gdyż jeżeli ktoś jest bardziej otwarty lub ma charyzmę, to dzięki nim potrafi bardziej zaciekawić słuchacza. Jeśli chodzi o beatbox, sądzę, że każdy może to robić, nawet dziewczyny, które czasem miewają obiekcje, czy dadzą radę. A przecież nawet na mistrzostwach świata są kategorie dla kobiet, więc nie ma tutaj żadnych ograniczeń.

– Na beatboxowej scenie, trochę jak w przypadku tańca, nie ma też bariery językowej. Co to oznacza w perspektywy samych wykonawców?

– Beatbox jest w pewnym sensie międzynarodowy. Bo jeżeli ktoś na przykład rapuje czy śpiewa po polsku, to żeby wyjść za granicę, musi śpiewać po angielsku bądź w języku danego kraju. A beatbox jest uniwersalny i każdy go rozumie na całym świecie. To jest jego przewagą. No a poza tym można go trenować bez niczego, choćby w trakcie grania na komputerze albo zmywania naczyń, I to jest w nim bardzo fajne.

– Czy beatbox to wciąż jeszcze głównie ciekawostka sceniczna, czy już solidna gałąź show biznesu, na której można oprzeć karierę w branży muzycznej?

– Ja osobiście przed czterema laty postanowiłem związać z nim życie. I nie jest to łatwe, podobnie jak w innym dziedzinach przemysłu muzycznego, aczkolwiek jest satysfakcja, że się robi swoje – to na pewno. Ja zawsze widziałem w beatboxie muzykę. Teraz też będę wypuszczał niedługo teledysk „Beatbox is music”, czyli beatbox to muzyka. Generalnie coraz więcej jest eventów beatboxowych, które pokazują, że jest on rzeczywiście muzyką. Coraz więcej jest grup występujących a capella, ale też sprzętu dla beatboxerów, żeby używali go do przedstawiania na żywo swoich performance’ów. Wydaje mi się, że to idzie w coraz lepszą stronę.

– Możesz podać jakieś przykłady wykorzystania beatboxu w innych rodzajach muzyki czy szerzej – sztuki?

– Współpracowałem już z teatrami, z grupami muzycznymi, będąc dodatkiem jako perkusja do klawiszy czy do wokalu. Można robić podkłady pod jakieś ścieżki dźwiękowe, na przykład do filmu krótkometrażowego lub nawet dłuższego. Można też realizować projekty dwójkowe: beatbox i gitara, beatbox i wokal, beatbox i cokolwiek. Jest to takim fajnym uzupełnieniem i zawsze jest to inne. Bo jeżeli się dojdzie do odpowiednio wysokiego poziomu, ludzie chętnie tego słuchają i wywołuje to u nich ten tak zwany efekt „wow”. Tak więc beatbox to już nie tylko kilka minut supportu przed występem jakiegoś artysty. Najlepsi beatboxerzy mają swoje godzinne lub nawet dłuższe show, używają w ich trakcie wielu maszyn do przetwarzania ludzkiego głosu. To oczywiście kwestia podejścia, co kto lubi. Ale jeżeli patrzy się na beatbox przez pryzmat muzyki, to uważam, że daje on naprawdę szerokie możliwości. Jedna z dziewczynek uczęszczających na moje warsztaty bierze też lekcje śpiewu. Kiedy dowiedziała się o tym jej nauczycielka, powiedziała, że przydadzą się jej takie zajęcia, ponieważ wzmacniają dykcję, uczą oddychania przeponą, rozwijają wyobraźnię i tak dalej. Zastosowań beatboxu jest więc naprawdę dużo.