Widziały „gały”, w co grały

Piłka nożna, w wersji czynnej i biernej, dość dawno przestała służyć tylko facetom. Takie signum futbolis. Lecz kiedy ponad cztery dekady temu zaczynałem uganiać się za „biedronówką”, to był typowo męski sport. Przy czym zwrot „uganiać się”, zwłaszcza w kontekście stosowanej wówczas przez małolatów taktyki, pasuje tu jak ugrał. Gdyby zerknąć na plac gry z góry (boisk używaliśmy wtedy z rzadka), oczom kibica ukazałby się obrazek przypominając mecz rugby. A konkretnie jeden z elementów rozgrywki, zwany młynem. Wokół balonika obleczonego kawałkami skóry kłębiła się chmara dzieciaków usiłujących sprzedać mu solidnego kopa, co (w odróżnieniu od trafienia w piszczel innego zawodnika) graniczyło w tumanach kurzu z cudem, a od wielkiego dzwonu ktoś miał farta i po ewakuacji drogą powietrzną piłka przez moment mogła odetchnąć. Zaraz jednak szarańcza dopadała ją znowu, oczywiście z płonną nadzieją na dostarczenie „gały” między słupki rywala. O poprzeczce nie wspomniałem celowo, gdyż w owych czasach bywała z reguły umowna.

Czasy tymczasem się zmieniły, z głowy odpadła mi murawa, coś jednak po mnie i kumplach w futbolowym świecie zostało. Takie mam przynajmniej déjà vu, gdy oglądam występy naszej pełnej orłów kadry. Mniejsza o jej wyniki. Ze składem wypchanym tak kosztownymi nazwiskami ta drożyna wręcz musi co któreś starcie wygrać. Chodzi, a właściwie biega mi o styl gry, mocno przypominający zakurzone obrazki ze szczenięcych klepisk. Wspomniany młyn, fakt, w dorosłych meczach już się nie pojawia. No, chyba że po zamieszaniu w „szesnastce”… Ale wykopywanie piłki na oślep, długie „zawiesiny” spadające gdzie im się żywnie podoba, nasi uwielbiają jak koń owies. Co najciekawsze, w swoich wielkich klubach podają kolegom piłkę jak trener przykazał: na tacy. A w kadrze jakoś nie idzie. I przez to kibice mają skopane życie.

Poprzedni artykułKradzież w sklepie
Następny artykułSprawdzian ze strajkowania
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.