Na spotkaniach autorskich w Poczytalni zwykle jest czego posłuchać. Tego wieczoru było też jednak i na co popatrzeć. W przerwie pomiędzy kolejnymi wyjazdami Legionowo odwiedził Marcin Kydryński. Tyle że nie w swojej bardziej znanej, radiowej odsłonie, lecz jako fotografik i podróżnik. Pretekstem do wizyty była książka „Biel. Notatki z Afryki” – fotograficzny i literacki zapis wieloletniej eksploracji Czarnego Lądu.

Pierwsze pytanie, jakie może nasuwać się czytelnikowi, brzmi: dlaczego biel? – Trzeba zawsze, pisząc po polsku o Afryce, odnieść się do kanonicznej książki Kapuścińskiego „Heban”. W związku z tym biel jest niejako odwróceniem, negatywem tego tytułu. Poza tym, co być może jest ważniejsze, biel symbolizuje obcość. Przez 25 lat wędrowałem po Afryce, wielokrotnie wracałem do tych samych miejsc i tych samych ludzi, a nijak nie potrafiłem stać się jednym z nich. Te wszystkie historie, które są tak naprawdę tylko pretekstem do opowieści o fundamentalnych ludzkich doświadczeniach, gdzie Afryka służy jako, powiedzmy sobie, dekoracja do tych rozważań, są pisane z punktu widzenia człowieka innego, który swoją białą skórą z kilometrów świeci na afrykańskim kontynencie – tłumaczy Marcin Kydryński.

Ciekawymi elementami spotkania w Poczytalni były dwie projekcje jego zdjęć. Jedna związana z najnowszą, druga z wcześniejszą książką „Lizbona, muzyka moich ulic”.
Autor nie kryje, że pisząc o Afryce, mierzy się po trosze z twórczością wielkich literackich poprzedników. I on także nie wystawia temu kontynentowi laurki. – To nie jest przewodnik po Afryce, to nie jest wabik. Przeciwnie, są tam historie dość wstrząsające. Myślę, ze mało kto, czytając rozdziały o Liberii, Somalii, czy nawet o Sierra Leone, choć może w mniejszym stopniu, będzie chciał tam potem pojechać na wakacje z rodziną. Byłbym zaskoczony. To są teksty parareporterskie, które częstokroć dotykają spraw niesłychanie bolesnych i dramatycznych – mówi autor, Pozwalając jednak zarazem lepiej zrozumieć to, co dzieje się w tej odległej części świata. I pomimo wiążących się z jej poznawaniem wyzwań, także zainteresować. – Jestem przekonany, że są ludzie ciekawi świata, awanturnicy, którzy w tej książce znajdą dla siebie wskazówki na swoje bardzo odważne wyprawy, przedsiębrane w niewielkiej grupie. To na pewno nie jest książka, która sugeruje, że warto jest zwiedzać świat w formie all inclusive.

Za to na pewno warto, jak twierdzi gość Poczytalni, osobiście poznawać czytelników, ale także fanów pięknych dźwięków. W końcu, pomijając rodzinne konotacje, na swe nazwisko Marcin Kydryński zapracował przede wszystkim jako dziennikarz muzyczny. – To są głównie spotkania z moimi słuchaczami. Bo chociaż napisałem kilka książek, a „Biel…”, co tu kryć, ma spore ambicje literackie, to przecież ja nie jestem pisarzem. Bardziej jestem pewnie fotografem, stąd ta książka jest też, a może przede wszystkim, albumem fotograficznym. Natomiast ci ludzie to moi słuchacze, bo właśnie idzie mi 30 rok w radiowej Trójce i cieszę się nadzieją, że wędrując po Polsce, wreszcie będę miał szansę zobaczyć tych, do których przez te wszystkie dekady mówiłem. Dotąd mogłem ich sobie jedynie wyobrażać – zdradza syn Haliny Kunickiej i najsłynniejszego konferansjera PRL-u.

Legionowianie ukazali się mu licznie i w całej, by tak rzec, okazałości. Często zadawali pytania, chętnie też nabywali jego publikacje. Rzecz jasna opatrzone autografem. Jakby na przekór treści książkowej bohaterki wieczoru, pisanym czarno na białym.

Poprzedni artykułO ważnej sprawie i murawie
Następny artykułPowtórka z roz(g)rywki
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.