Zbliżają się wybory, więc coraz częściej zaczynają pojawiać się materiały wyborcze różnych lokalnych ugrupowań. Na okładce najnowszej na odległość rzuca się w oczy słowo „afera” i „wydanie specjalne”. Z jej treści można wywnioskować, że lokalne ugrupowanie, nie mając pomysłu na własną kampanię, manipuluje faktami i wymyśla afery, których nie ma. Bo wystarczy prześledzić w internecie ogólnodostępne dane, żeby dowiedzieć się, że żadnego przekrętu nie było, zaś w wybudowanych przez miasto blokach mieszka blisko 200 zadowolonych legionowskich rodzin. A rzekome „milionowe straty” miasta to… ponad 3,5 mln zł na plusie.

O co konkretnie chodzi? Lokalny aktywista Janusz Baranowski podpisał się pod tekstem, sugerującym, że budowane od lat mieszkania sprzedawane są osobom „powiązanym” z władzą. Jako przykład podaje m.in. lokalnych przedsiębiorców, znajomych radnych, a nawet… członków komisji wyborczych. Jest to absurdalne, bo mieszkając od lat w Legionowie, radni mają zapewne tysiące znajomych, a jak łatwo policzyć, w ciągu kilkunastu lat stawiania budynków mieszkalnych w komisjach wyborczych pracowało kilka tysięcy osób. Zgodnie z tezą autora, mieszkań nie mógłby kupić właściwie żaden mieszkaniec Legionowa, aby przypadkiem nie zostać posądzonym przez „tropicieli afer” o jakieś powiązania z władzą.

5 bloków na sprzedaż

O jakich mieszkaniach mowa? Co kilka lat, w lokalizacjach oddalonych od centrum, miasto buduje na własnych działkach bloki z mieszkaniami na sprzedaż. W międzyczasie buduje też bloki komunalne, z mieszkaniami dla najbardziej potrzebujących. Bloki z mieszkaniami na sprzedaż powstały na ul. Roi (2), na Suwalnej (2) i jeden na os. Piaski. W sumie 5 bloków, w których znalazło się blisko 200 lokali. Mieszkania były sprzedawane zgodnie z zapisami Ustawy o gospodarce nieruchomościami, a do przetargu mógł stanąć każdy chętny. W wybudowanych pięciu blokach trzech lokali nie sprzedano. Ich właścicielem jest gmina, są to lokale komunalne. Jeden z nich udostępniony jest rodzinie z 12 dzieci, inny osobie niepełnosprawnej bez nóg.

Mieszkania dla każdego, bez żadnych warunków

Wbrew temu, co napisano w przedwyborczej ulotce, przy zakupie mieszkania nie było żadnych kryteriów kwalifikujących, a sam zakup nie był w żadnym stopniu preferencyjny. – Ogłoszenia o przetargu na wszystkie lokale były publikowane w internecie oraz lokalnych mediach. Przetargi były otwarte dla wszystkich chętnych, nie było żadnych ograniczeń – mówi rzeczniczka ratusza Tamara Boryczka.

Zgodnie z zapisami ustawy, w pierwszym przetargu ceny mieszkań są ustalane na podstawie operatu szacunkowego dla danej lokalizacji. Jeżeli lokale nie znalazły nabywców, w drugim przetargu ceny były obniżane do wysokości kosztów, które poniosła gmina. Jeżeli także tu nie było chętnych na mieszkanie, organizowano rokowania, czyli „licytację” na zasadzie „kto da więcej”. Podczas takich licytacji cena mogła wzrosnąć nawet o kilkadziesiąt tysięcy, gdyż w przypadku rokowań wystarczyło wpłacić 20 proc. wartości mieszkania plus VAT, a pozostałe 80 proc. ceny można było rozłożyć na raty. Ta forma zakupu zawsze cieszyła się największym powodzeniem wśród nabywców.

Gmina nie jest deweloperem, ale na mieszkaniach nie traci

Wieloletnie doświadczenie samorządów pokazuje, że taka forma budownictwa miejskiego cieszy się ogromną popularnością. Wielu mieszkańców chce się usamodzielnić, ale z różnych względów nie może lub nie chce brać kredytów w bankach. Wpłacenie 20 proc. wartości i rozłożenie pozostałej kwoty na niskooprocentowane raty, bez narzucanych przez banki marż i innych opłat, to bardzo kusząca propozycja dla mieszkańców.

Zastępca prezydenta Marek Pawlak tłumaczy, że gmina nie jest deweloperem, nie może prowadzić działalności zarobkowej, więc na mieszkaniach nie zarabia. Ale popularność mieszkań i osiągane przy rokowaniach ceny sprawiają, że także na tych inwestycji nie traci. Miasto wydało na nie dotąd 31 mln zł, a środki ze sprzedaży mieszkań, które wpłynęły do budżetu, wynoszą 34,8 mln zł, tak więc o 3,6 mln więcej niż koszt wybudowania tych lokali.

Wszystko jawne i transparentne

Wbrew informacjom zamieszczonym we wrzucanej do skrzynek ulotce stowarzyszenia, informacje o przetargach i rokowaniach oraz ich wyniki są dostępne w internecie. Można przeczytać, kto i za ile kupił lokale, ilu chętnych startowało do przetargu i rokowań. Nawet zarchiwizowane wyniki, jak ten dotyczący rokowań przy ul. Suwalnej, nadal są widoczne i ogólnodostępne.

Pytania, których nie zadano

W ulotce pojawia się szereg pytań, na które zdaniem autora prezydent powinien odpowiedzieć. Problem w tym, że nie miał takiej możliwości przed publikacją, gdyż nikt tych pytań nie zadał. Wyręczając autora ulotki, poprosiliśmy ratusz o krótkie odpowiedzi.

 Przetargi były ogólnodostępne i to mieszkańcy, a nie urzędnicy decydowali, czy przystępują do przetargu I, II, czy rokowań. Podane liczby pokazują, że rokowania, w których można było rozłożyć płatności na raty, cieszyły się dużą popularnością. Trzy mieszkania nie zostały sprzedane, lecz udostępnione potrzebującym mieszkańcom na zasadach lokali komunalnych.
 Budynek przy Suwalnej 17 został wykończony w standardzie budynku socjalnego. Wykonawca zbudował go właśnie za 3500 zł/metr, czyli cenę, jaką ustalono w II przetargu.
 Informacje o sprzedaży lokali na Suwalnej zostały przeniesione do archiwum BIP po 3 miesiącach, aby nie wprowadzać w błąd odbiorców. Przeniesienie do archiwum powoduje jedynie oznaczenie, że informacja jest archiwalna, pozostaje ona nadal ogólnodostępna.
 W BIP znajdują się ogłoszenia o przetargu na sprzedaż lokali przy ul. Roi. W tamtych latach (2006) nie było wymogu publikacji wyników rokowań, więc nie zostały zamieszczone w BIP.
 Przetargi były nieograniczone, co oznaczało, że każdy mógł do nich przystąpić. Po zakupie mieszkania nabywca stawał się jego pełnoprawnym właścicielem i mógł swobodnie dysponować swoim majątkiem. Nie ma prawnej możliwości zakazania nabycia kolejnego lokalu, np. rodzice kupują mieszkania najpierw jednemu, a po kilku latach drugiemu dziecku.
 Miasto nie ma wpływu na to, czy ktoś przystępuje do I czy II przetargu. O tym decydują chętni. Nikt nie mógł zakazać wpłacenia wadium i niebrania udziału w licytacjach. Z obserwacji wynika, że czasem wpłacano wadia na kilka lokali, a licytowano tylko jeden, do którego było np. najmniej chętnych.
 700 tys zł, które cytowane jest w ulotce, nie jest wzrostem kosztów inwestycji, lecz przesunięciem środków na kolejny rok budżetowy. Wątpliwości autora wynikają z niezrozumienia tematu.
 Ceny mieszkań osiągane podczas rokowań zależały tylko i wyłącznie od popytu. Nie ma podziału na mieszkania „z przydziału” i „poza”, ponieważ do każdego przetargu mógł stanąć każdy, także pan Baranowski, i licytować tyle, ile był gotów zapłacić. To, że jedne mieszkania przelicytowano o jedno postąpienie, a inne o kilkanaście tysięcy, wynikało tylko i wyłącznie z zainteresowania lokalem i gotowości licytującego do zapłacenia takiej, a nie innej kwoty.
 Miasto nie ma prawnej możliwości weryfikacji zdolności kredytowej kupującego. Na każdym lokalu ustanawiana była hipoteka, która była zabezpieczeniem płatności. Ponadto każdy nabywca zobowiązany był zapłacić 20 proc. wartości nieruchomości i cały podatek VAT przed podpisaniem aktu notarialnego.

Czy wspomniane pytania nie zostały prezydentowi zadane, bo odpowiedzi byłyby nie po myśli autora ulotki? Zapewne tak. Przecież wtedy nie mógłby napisać, że jest w mieście afera mieszkaniowa, a liczby pokazują, że rzekome „milionowe straty” w rzeczywistości są zyskiem. Nie mówiąc już o zysku, jaki ma blisko 200 rodzin – własny, niedrogi dach nad głową. Oby więcej takich „afer”.

AnKa