Pytany, dlaczego Laponia, Maciej Szewczyk, podróżnik z Legionowa, odpowiedział: „Bo tam mnie jeszcze nie było”. I kilka tygodni temu ruszył na północ, do krainy kojarzonej z zorzą polarną i Świętym Mikołajem. – Po prostu zwabiła mnie swoim klimatem, swoim krajobrazem. Chciałem zobaczyć, jak tam jest naprawdę.

W dzisiejszych czasach to proste: wsiada się do samolotu i za moment jest na miejscu. Pan Maciek wolał jednak trzymać się ziemi. Co więcej, swój wypad postanowił zaliczyć metodą „na stopa”. Jeśli ktoś myśli, że w ten sposób osiąga się cel zbyt wolno, za chwilę zmieni zdanie. – Drugi nocleg miałem już w Tallinie, do którego dotarłem dosyć wcześnie, więc w Finlandii mogłem być nawet drugiego dnia podróży. Na koło podbiegunowe dotarłem natomiast szóstego dnia. To była solowa wyprawa, podczas której odkryłem, że w ten sposób przemieszczam się autostopem dużo szybciej. Łatwiej jest nakłonić kierowcę Tira czy osobówki, żeby zabrał jedną osobę. A dwóch z plecakami często nie wciśnie. Tak więc przemieszczałem się bardzo szybko. W dni, w które chciałem podróżować, to było 500-600 km, co jak na autostop jest zupełnie przyzwoitym wynikiem – mówi Maciej Szewczyk.

Zwłaszcza że podróżuje się za darmo. Kwestię noclegów bezkosztowo rozwiązać jest trudniej, ale i tu w Finlandii nie trzeba trzymać się za kieszeń. Pod jednym wszakże warunkiem – że dach nad głową turysta wozi w plecaku. – Mają tam coś, co nazywa się Prawem Każdego Człowieka. Jest to w rzeczywistości pakiet praw, do których należy biwakowanie. W Skandynawii biwakować możemy w zasadzie wszędzie, o ile nie jest to mniej niż 150 m od najbliższego domostwa. To może być miejsce publiczne, np. park miejski lub las. Są tam do tego przyzwyczajeni – zapewnia pan Maciek. Najlepiej, choćby ze względów higienicznych, sprawdza się wariant mieszany. – Wziąłem raz hostel, właśnie w Tallinie, dlatego że w centrum miasta biwakowanie nie jest ani przyjemne, ani komfortowe. Raz zdarzyło mi się skorzystać z gościnności kierowcy Tira i przespać się w kabinie na łóżku dla pasażera. Na mierzącym 82 km szlaku Karhunkierros, na który się wybrałem, również nie używałem namiotu, ponieważ stoją tam drewniane chaty, z których każdy turysta może skorzystać, o ile tylko są wolne.

Nie jest to może wycieczka w opcji all inclusive, ma za to szereg innych zalet. Na czele z tą, że spotykani po drodze ludzie pomagają turyście z dobrego serca, bez liczenia na rewanż. Tym razem 28-letni tramp znów przekonał się, że nie można na wszystko machnąć ręką, nawet jeśli przez długi czas macha się nią przy drodze. – Na wylocie z pewnego miasta w północnej Karelii utknąłem na kilka godzin. Byłem już wyraźnie zirytowany tym faktem, co potwierdziła mi pani, która zabrała mnie z tego miejsca. Po prostu widziała to wkurzenie na mojej twarzy. Jak się okazało, nie jechała ona tam, gdzie mi pasowało, natomiast po kilku minutach okazało się, że wybierają się tam jej jadący przed nami tata z mamą. Zadzwoniła do nich i zgodzili się mnie zabrać. Nie dość, że wzięli ze sobą obcego człowieka – nie mówiąc po angielsku, przez co nasza komunikacja była mocno utrudniona – to jeszcze specjalnie nadłożyli drogi do miejscowości Kerimaki, gdzie jest największy drewniany kościół na świecie. Tylko dlatego, że wspomniałem, że chciałbym tam jechać, ale już nie bardzo mam czas. To było bardzo pozytywne przeżycie, bo okazuje się, że od zupełnie obcych osób możemy doświadczyć ogromnego dobra. Podobne wrażenia miałem z couchsurfingiem. Nagle okazało się, że wychodząc rano do pracy, można zostawić we własnym mieszkaniu obcego faceta z plecakiem i tylko kazać mu zatrzasnąć za sobą drzwi. I nie ma z tym problemu. Na każdej wyprawie uczę się tego, że nieważna jest szerokość i długość geograficzna, bo wszędzie spotyka się ludzi otwartych, którzy gdzieś tam pomogą. No a mój styl podróżowania jeszcze bardziej wzmaga natężenie takich sytuacji, bo ja po prostu na tym go opieram, potrzebując po drodze pomocy innych osób.

Gdy spotyka się te właściwe, każdy dzień przynosi mnóstwo wrażeń. Dość powiedzieć, że legionowianin przez dwa tygodnie przemierzył 4,5 tys. km. Docierając do miejsc, do których większość biur podróży swych klientów nie wozi. Z tego zresztą bierze się owych niezadeptanych krain atrakcyjność. – Główne dwa cele tej wyprawy to przede wszystkim przekroczenie północnego koła podbiegunowego autostopem i wspomniany już szlak pieszy. A przygód było co niemiara, bo w podróży autostopem każdy dzień przynosi nowe. Na szczęście więcej tych pozytywnych, bo zdarzają się i negatywne, np. zorientowanie się w trakcie jazdy, że pani, do której samochodu wsiadłem, jest troszeczkę niedysponowana i nie powinna prowadzić. Natychmiast z tego auta wysiadłem. Sytuacja zakończyła się jednak dobrze, bo dwie minuty później miałem kolejną podwózkę, 300 czy 400 km dalej, więc było to moje szczęście. Dla mnie dużym przeżyciem było przekroczenie koła podbiegunowego. Nie dlatego, że to jakiś niesamowity punkt, ale po prostu w głowie otwiera się wtedy kolejna klapka: „Hej, możemy do Arktyki dotrzeć autostopem!”. To gdzie nie możemy, jeżeli tam się da…?

I to, jak w przypadku pana Maćka, za około półtora tysiąca złotych. Rzec można, okazja. Jeśli ktoś lubi poznawać świat – ten prawdziwy, a nie z przewodników – powinien z niej skorzystać. Czas promocji: nieograniczony.

Filmy Macieja Szewczyka z wyjazdu do Laponii można obejrzeć na portalu Youtube, wpisując w wyszukiwarce „Misja Suomi”.

Poprzedni artykułZłOŚLIwość rzeczy marnych
Następny artykułRowery poszły w las
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.