Sen z jaśnie panem

Powiedzieć, że kiepsko znoszę, gdy ktoś (pozdrawiam, mamusiu!) składa mi raport z zaliczonego w nocy snu, to nic nie powiedzieć. Sformułowanie „senny koszmar” – choć przeżywany jest na jawie – opisze moje emocje znacznie lepiej. Bywają jednak sny, których treścią nawet ja się dzielę. Takie jak choćby ten poniedziałkowy, z pewną osobistością w roli głównej. Bo sam na odczytanie jego sensu jestem za cienki.

Zaczęło się, jak sądzę, od obejrzenia w niedzielny wieczór zaserwowanego przez TVP dokumentalnego dreszczowca „Nocna zmiana” (słowa „dreszczowiec” używam całkiem serio), ujawniającego kulisy odwołania pewnego premiera. Mimo że premiera to nie była, bodaj pierwszy raz dzieło Jacka Kurskiego okraszono tyleż obszernym, co do bólu szczerym komentarzem. Teraz, gawędząc w tivi sterowanej przez jego reżysera, eksperci mogli wreszcie zerwać z ust kajdany. No i fajnie. A że wszyscy pluli w jedną stronę? Cóż, takie teraz mamy pluralistyczne media. Mniejsza o to. Liderem owego egzotycznego tercetu był w każdym razie wódz partii robiącej dziś za przewodnią siłę narodu. I właśnie on mi się później przyśnił!

Jako jeden z aktorów owego bezcielesnego rojenia, wcieliłem się w postać „goryla” pana Jarosława. Wizytował on akurat ze swą świtą jakąś zagranicę i nie mógł się dostać do naszej placówki konsularnej. Była zamknięta. Na szczęście miał wiernego mnie, człowieka, który sforsował mury i otworzył szefowi wrota od środka. Niestety nie wiem, czy zamurowało go z wrażenia, gdyż w tym momencie karierę bodyguarda przerwał mi budzik. Mam mu to za złe. Wprawdzie finał snu bankowo nie byłby tak wystrzałowy jak to męskie sny wystrzałowe być potrafią, ale może czegoś bym się od prezesa dowiedział. Przykładowo, kiedy zatriumfuje u nas prawo i sprawiedliwość? Nic to, spróbuję go dorwać na innej nocnej zmianie.